Ostatni raz spojrzała na swoje
odbicie w lustrze. Zmarszczyła czoło, nieprzyzwyczajona do tak
mocnego makijażu. Jedyne, co podobało jej się w jej wyglądzie,
był długi warkocz przerzucony przez ramię. Odwróciła wzrok i
odkręciła wodę. Włożyła dłonie pod zimny strumień i
przymknęła oczy, rozkoszując się przyjemnym chłodem rozchodzącym
się po całym jej ciele.
- Zaraz zaczynają grać, Cesare
kazał nam się zbierać. – Usłyszała przez drzwi łazienkowe
głos jednej z tancerek.
Pospiesznie zakręciła kurek,
wytarła dłonie w ręcznik i wygładziwszy sukienkę, opuściła
pomieszczenie. Przystanęła przy swojej torbie, z której wyjęła
butelkę z wodą, a potem podążyła za koleżankami na halę, gdzie
za moment miał rozpocząć się mecz pomiędzy drużynami z Perugii
i Citta di Castello.
Od pierwszego gwizdka sędziego
mecz był jednym wielkim kołtunem emocji i krzyków. Chaos
wypełniający halę był wszechogarniający. Kiedy Maura oglądała
siatkarskie spotkanie po raz pierwszy, zastanawiała się, w jaki
sposób zawodnikom udawało się zachować spokój na boisku. Gdzie
tam spokój. Zdrowe zmysły. W krzykach na na trybunach nie było
żadnej spójności. Każdy robił, co chciał i kiedy chciał.
Punkt. Zagrywka. Aut. Zagrywka. Boisko. Wszystko przeplatane
pozbawionymi dla postronnego obserwatora – większości tancerzy z
teatru – sensu rykami kibiców. Maura z trudem powstrzymywała się
przed żywiołowym reagowaniem na każdy punkt zdobyty przez drużynę
gości, bo podświadomość kazała jej mocno trzymać kciuki za
zawodnika ubranego w czerwony trykot z numerem piętnastym na
plecach. Przy stanie 24:21 w drugim secie przycisnęła zaciśnięte
z całych sił pięści do policzków, a trener Montagnani wziął
czas. Nie przypuszczała, że ją zauważy. Nabrała powietrza
głęboko w płuca i powoli wypuściła je z sykiem, kiedy Luigi
mrugnął do niej porozumiewawczo – jak za dawnych lat. Później
on skupił się na uwagach szkoleniowca, a ona nie mogła zachować
spokoju. Serce mocno waliło jej w piersi i odnosiła wrażenie, że
słyszały je stojące obok niej osoby. Na zagrywkę wszedł
Christian Fromm i ze zmarszczonymi brwiami odbił piłkę dwukrotnie
od podłogi. Maura ścisnęła kciuki jeszcze mocniej, widząc, jak
szykuje się do skoku. Piłka wystrzeliła w stronę Randazzzo i –
odbijając się od jego ramienia – poszybowała w trybuny.
Przeklęła pod nosem, gdy reszta kibiców zgromadzonych na hali
zawrzała z radości. Nie dane jej było jednak zbyt długie
zamartwianie się wynikiem, ponieważ jedna z dziewcząt pociągnęła
ją za rękaw na środek boiska.
Zamarła, uświadomiwszy sobie,
że nie pamięta, jak zaczyna się choreografia, ale pewna dłoń
Diego, spokój wypisanych w jego oczach i ciepły uśmiech pomogły
jej przez nią przebrnąć. Starała się robić dobrą minę, kiedy
wiele z wykonywanych przez nią figur kończyło się zachwianiem i
nawet niewprawne oko przypadkowego kibica mogło dostrzec
niedociągnięcia w jej krokach. Jej głowę zaprzątały niechciane
myśli, co musieli zauważyć chyba wszyscy tancerze, bo dwoili się
i troili, by zamaskować jej błędy. Była niezwykle wdzięczna
swojemu partnerowi za wskazówki, które szeptał jej do ucha –
była niemalże pewna, że bez nich cała prezentacja skończyłaby
się fiaskiem i puste miejsca na widowni byłyby jej winą.
Nic więc dziwnego, że kiedy
powróciła na swoje miejsce na trybunach, czuła ogromny niedosyt i
żal do samej siebie, że przez jedno spojrzenie Luigi’ego, nie
potrafiła zebrać myśli i skupić się na tym, co było dla niej
najważniejsze. Do końca meczu siedziała podminowana i nawet wizja
kolacji z Diego nie poprawiała jej humoru, a wręcz przeciwnie –
nachodziły ją jeszcze większe wyrzuty sumienia, ponieważ odnosiła
wrażenie, jakby mężczyzna oczekiwał wyjaśnień. Była mu je
winna i tym bardziej ogarniało ją przerażenie.
Ze spuszczoną głową ruszyła w
stronę szatni, kiedy drogę zagrodziła jej jakaś osoba. Nawet nie
musiała unosić wzroku, by wiedzieć, kto ją zatrzymał. Niechętnie
się wyprostowała i wykonała rękoma ruch, jakby chciała włożyć
je do kieszeni. Dopiero gdy trafiła na pustkę, uświadomiła sobie,
że jej czerwona sukienka takowych nie posiada. Skrzywiła się
mimowolnie, czym rozbawiła siatkarza.
- No co się tak śmiejesz? –
fuknęła zirytowana.
- Nic się nie zmieniłaś, Maura
– przyznał, nie przestając się uśmiechać.
- Nawet nie wiesz, jak bardzo –
odparła hardo i spojrzała na niego, mrużąc oczy.
Luigi uciekł wzrokiem gdzieś w
trybuny, jednak kiedy Schiavone chciała go wyminąć, zastąpił jej
drogę.
- Masz może dziś dla mnie czas?
– zapytał z nadzieją.
- Nie.
- Nie masz go w ogóle czy nie
masz go dla mnie?
- Nie mam go dla ciebie, Lui. –
Poczuła wyrzuty sumienia, zauważywszy ból w jego oczach, jednak
nie przeprosiła, a jedynie skrzyżowała ręce na piersi, dodając
sobie animuszu. – Jestem już umówiona.
Randazzo westchnął i nerwowo
przeczesał włosy dłonią.
- Jutro wracamy do Citta di
Castello. Gdybyś jednak miała ochotę pogadać... Nie zmieniłem
numeru.
- Muszę już iść –
powiedziała wymijająco, ponad ramieniem siatkarza zauważając
czekającego na nią Diego. Z trudem powstrzymywała się przed
wyrzuceniem z siebie wszystkich żalów, które żywiła do
Luigi’ego.
Nie oponował, gdy go wymijała i
była mu za to niezmiernie wdzięczna. Bała się, że jeszcze jedno
zbolałe spojrzenie, jeszcze jedno słowo przepełnione nadzieją, a
nie będzie potrafiła nad sobą zapanować i o ich wspólnej
przeszłości dowiedzą się wszyscy siatkarze obydwu drużyn i
niedobitki kibiców, którzy jeszcze mieli nadzieję na zdjęcie z
jednym z zawodników.
- Stało się coś? – zapytał
z troską Diego, przepuszczając ją w progu.
- Tak. Nie. Opowiem ci później
– obiecała i weszła do szatni przeznaczonej dla tancerek z
teatru.
*
Nie czuła się niezręcznie,
a było jej po prostu dziwnie. Od spotkania w kawiarni porozumiewali
się głównie przy pomocy SMS-ów. Czasem Luigi uczył się razem z
Maurą, ale była to nauka poprzez milczenie. Ona kartkowała
podręczniki i notatki, a on przyglądał jej się, jak rozwiązuje
kolejne równania czy pisze esej na historię i popijał gorącą
herbatę. Pisała do niego ilekroć przyszło jej coś głupiego do
głowy. Pisała, kiedy tkwiąc w zapchanym po brzegi autobusie, nie
wiedziała, co ze sobą zrobić. Pisała w trakcie lub po obejrzeniu
jakiegoś filmu, wymieniała się z nim spostrzeżeniami i głupawymi
dowcipami, ale tak naprawdę ze sobą nie rozmawiali.
Siedząc obok niego na ławce
w parku, stojąc w obliczu poprowadzenia normalnej rozmowy, czuła
się dziwnie. Nie wiedziała, co powiedzieć, od czego zacząć, a
mikołajkowy upominek ciążył jej w torbie, ilekroć o nim
pomyślała.
Wpatrywali się w dwójkę
małych dzieci, które bawiły się na placu zabaw. Chłopcy śmiali
się tak głośno i tak radośnie, że i na ustach Maury pojawiał
się uśmiech z każdą kolejną historią opowiedzianą przez
jednego z nich. Co pewien czas zerkali w ich stronę, szeptali do
siebie kilka słów i znów się śmiali. Maura zastanawiała się, o
czym mówili, i wtedy po raz pierwszy zaczęli rozmawiać, wspólnie
tworząc dialogi odpowiednie dla ośmiolatków.
Niedługo potem jeden z nich
podbiegł do nich, podczas gdy drugi pozostał przy zjeżdżalni.
- Carlo mówi, że widział
pana w telewizji - powiedział chłopiec nieśmiało. Luigi skinął
twierdząco głową z uśmiechem. - Ja cię kręcę! Myślałem, że
kłamie, nawet się z nim założyłem o batonika!
- To zrobimy tak... –
zaczęła Maura. Wyciągnęła z torby dwa batoniki, które miały
być częścią prezentu i podała je chłopcu. - Dostaniesz dwa
batoniki ode mnie, jeden zaniesiesz Carlo, w końcu wygrał zakład.
- Mama powiedziała, że nie
mogę prosić obcych o słodycze – szepnęło zrezygnowane dziecko,
spuszczając wzrok zawiedzione.
- No to powiedz, że się
pomylił – zaproponował siatkarz, klepiąc małego lekko po
plecach. – Powiedz, że jestem Luigim, który nigdy nie był w
telewizji ani w gazecie.
- Nie chcę mu kłamać.
- To chyba przegrasz zakład.
- Chyba tak... - westchnął,
a potem wzruszył ramionami i uśmiechnął się szeroko, ukazując
im dwie dziury po mlecznych zębach. - A dlaczego Carlo widział pana
w telewizji?
- Jestem siatkarzem –
przyznał Randazzo, zabierając Maurze batoniki z dłoni i wciskając
je chłopcu do kieszeni. – Mama nie musi się o tym dowiedzieć.
Pozdrów Carlo albo niech sam podejdzie – mrugnął do małego, a
ten rzucił szybkie podziękowania i odbiegł do swojego kolegi.
Nie podeszli. Stali przy
zjeżdżalni przez dłuższą chwilę pałaszując otrzymane od nich
słodycze i wpatrując się w Luigi’ego, po czym wybiegli z parku,
nie oglądając się za siebie.
A między nimi zaczęły padać
słowa.
- Mam coś dla ciebie –
powiedziała niepewnie, wyjmując z torby upominek owinięty w
kolorowy papier w święte Mikołaje. – Mało oryginalnie, ale
mówiłeś, że lubisz czytać podczas wyjazdów na mecze.
Luigi szybko rozpakował
prezent i uśmiechnął się szeroko, odczytawszy tytuł z okładki.
- Polowałem na nią. Dzięki,
Maura – powiedział i odłożył książkę na ławkę obok.
Pogrzebał w kieszeniach
bluzy, zabawnie marszcząc przy tym czoło, przez co Schiavone
parsknęła śmiechem. W jednej chwili jednak zamarła, gdy siatkarz
wyjął nieduże pudełko.
- Jestem kiepski w kupowaniu
prezentów – mruknął niepewnie. – Chłopaki powiedzieli, że to
powinno ci się spodobać.
Drżącymi dłońmi przejęła
od niego jasny kartonik i rozwiązawszy wstążkę, zdjęła wieczko.
Jej oczom ukazała się srebrna bransoletka z zawieszką i krótkim
grawerem. Serce wróciło do normalnego rytmu, a Maura skarciła sama
siebie za taką reakcję. Nie potrafiła nawet sama sobie
odpowiedzieć, co pomyślała, dostrzegając w rękach Luigi’ego
pudełko.
- Dziękuję. Jest piękna.
*
Od kilku minut mieszała łyżeczką
w filiżance z herbatą z miernym zainteresowaniem przysłuchując
się opowieści Diego. Przytakiwała, kiedy zawieszał głos,
dopytywała, gdy wymagała tego sytuacja i jednocześnie zastanawiała
się, w którym momencie mężczyzna zauważy jej roztargnienie i w
końcu zapyta o Luigi’ego.
Nie musiała długo czekać.
- Maura, co się dzieje? –
Zacisnął rękę na jej nadgarstku, powstrzmując monotonne stukanie
metalu o porcelanę.
Uniosła głowę i westchnęła,
marszcząc czoło.
- Nic takiego.
- Kłamiesz – zauważył bez
wyrzutu i pogłaskał kciukiem wierzch jej dłoni. – Ten
siatkarz... Długo się znacie?
Zacisnęła usta w cienką linię
i zmrużyła oczy. Diego pokręcił lekko głową, nie odrywając
wzroku od jej gniewnego spojrzenia.
- O co chodzi?
- Znaliśmy się – prychnęła.
– Teraz to bez znaczenia.
- Jesteś pewna?
- Tak – powiedziała w tym
samym momencie, w którym pomyślała nie. – Przepraszam
cię, Diego, ale powinnam już iść. Nie chcę psuć ci wieczoru, a
dziś nie jestem najlepszą towarzyszką do rozmów.
Oboje wstali od stolika, a gdy
mężczyzna pomógł jej ubrać cienki płaszczyk, przewiesiła torbę
przez ramię i ucałowała jego policzek.
- Naprawdę przepraszam... –
wyszeptała. – Widzimy się w poniedziałek na próbie –
pożegnała się i wyszła z restauracji.
Złapała taksówkę, dzięki
czemu szybciej dotarła do niewielkiego mieszkania. Zrzuciła ze stóp
baleriny, odwiesiła płaszcz, torbę zostawiła w pokoju i wyjąwszy
z lodówki butelkę z alkoholem, zabrała z szafki szklankę. Usiadła
na miękkim dywanie, opierając się plecami o kanapę, włączyła
wieżę stereo i jedną z ostatnio ulubionych płyt i napełniła
naczynie złocistym płynem.
Whiskey rozumiała wszystkie jej
problemy. Pogrążyła się we własnych myślach, we własnej
osobistej tragedii, której nikt nie był w stanie zrozumieć. Którą
nawet nie chciała się z nikim dzielić, bo było jej głupio. Przez
ostatnie miesiące udało jej się zapomnieć o bólu, jaki jej
sprawiał każdy kolejny dzień, który uczyła się znosić, z
którym próbowała żyć jak najlepiej i który z każdą chwilą
wydawał się być mniej raniący. I który teraz, gwałtownie i bez
ostrzeżenia, przystąpił do kontrataku, zalewając jej umysł
myślami o przeciętności, bezosobowości i banalności. Które
przecież też udało jej się już zaakceptować. Kiedyś indziej.
Kiedyś wcześniej.
Wychyliła kieliszek. Gardło
zapiekło ją wściekle, kiedy tylko przełknęła zimny płyn.
Zacisnęła łzawiące oczy, ale pomimo bólu, czuła dziwną ulgę.
Jakby to miało w czymkolwiek pomóc. Zupełnie jakby już pomogło.
Zupełnie jakby ten ból sprawiał jej przyjemność. Szybko ponownie
zapełniła szklankę alkoholem. A potem jeszcze raz. I jeszcze raz,
i jeszcze raz. A potem straciła rachubę i zapomniała, że boli ją
serce i najchętniej przestałaby istnieć.
Po północy świat zdawał się
być kopią innej rzeczywistości wyjętej wprost ze sztuki absurdu;
dramatu, którego logiczny przekaz jest sprawą drugorzędną.
Wszystko poruszało się w naelektryzowanej abstrakcją przestrzeni
słów i gestów. Komunikacji pozbawionej jakiegokolwiek sensu.
Ludzie unosili się nad chodnikami pogrążeni w chmurach cudzych
oczekiwań. Maura również miała wrażenie, że nie stawiała stóp
na twardym i stabilnym podłożu, ale kroczyła pokładem statku
kołysanego na boki przez wzburzone fale. Krążyła po mieszkaniu i
szukała swojej przystani. Wyjrzała przez okno, każda latarnia
uliczna zdawała się być kolejną latarnią morską wskazującą
jej drogę. A kiedy dotarła do swojej sypialni i ujęła w dłonie
leżący na biurku telefon, wiedziała, że dopłynęła do portu. Z
trudem wybrała numer i przyłożyła aparat do ucha.
- Maura... – usłyszała
zaspany głos.
- Czy wiesz, że słonie mruczą
– powiedziała udawanym szeptem, przystępując z nogi na nogę. –
Zupełnie jak koty – dodała po chwili i, nie słysząc odzewu,
wydała z siebie coś, co najprawdopodobniej miało przypominać
mruknięcie. – I podobno… - zaczęła znowu, ale urwała,
marszcząc brwi, jakby próbowała sobie coś przypomnieć. –
Podobno… podobno bajka o Śpiącej Królewnie to jedna wielka
ściema. – Spojrzała na zdjęcie na komodzie przedstawiające ich
dwójkę, a jej oczy rozszerzyły się nienaturalnie. – Podobno
książę wcale nie obudził jej pocałunkiem. Książę ją zgwałcił
– wystawiła w jego stronę palec wskazujący, zupełnie jakby
oskarżała go o popełnienie tego niecnego czynu. – On ją
zgwałcił – powtórzyła i znowu zmarszczyła brwi, jakbym się
nad czymś zastanawiała. – On ją zgwałcił i obudziła się
dopiero, kiedy jedno z jej dzieci possało jej palca.
Zamilkła opuszczając rękę.
Przez chwilę Luigi milczał po drugiej stronie, nie wiedząc jak
zareagować na jej słowa.
- Piłaś? – zapytał w końcu.
Prychnęłam głośno.
- Proszę cię. Ja nigdy nie
piję.
- To słychać.
Oparła się dłonią o ścianę,
żeby zachować równowagę i westchnęła przeciągle.
- No co, no co – odrzekła
zaczepnie, ale zabrzmiało to bardziej jak przeciągłe „noso
noso”. – Może trochę wypiłam. Przestańcie mnie wszyscy
traktować jak smarkacza. Albo w sumie – kontynuowała – już
wolę być smarkaczem niż kompletną idiotką. – Zarechotała pod
nosem i przyłożyła rozpalone czoło do zimnego tynku. – Trochę
kicha, bo idiotką już jestem.
Widziała go oczami wyobraźni,
jak wsadzał ręce do kieszeni i opierał się o framugę drzwi. Jego
twarz z pewnością zastygła, maskując wszelkie emocje. Wyglądał
jak jeden z tych nagich posągów wyżłobionych w marmurze przez
dawno już zmarłych artystów.
Zamknęła na chwilę oczy, aby
uspokoić wirujący jej przed oczami świat, ale kiedy ponownie je
otworzyła, wszystko kołysało się tak samo. Podłoga falowała,
uwypuklając się, to znów opadając tuż przed jej nosem. Ściany
zbliżały się do niej, by po chwili wrócić na swoje miejsce,
niczym rozprężające się przy oddechu płuca. Nawet łóżko
zdawało się płynąć na fali wzburzonych paneli.
- Maura… Przepraszam.
- Muszę kończyć – odezwała
się słabym głosem, czując wzbierający w gardle płacz. Oczy
zeszkliły się niebezpiecznie, więc zamknęła je gwałtowanie. Ze
złością.
- Przepraszam – powtórzył raz
jeszcze, jakby to miało cokolwiek zmienić. - Naprawdę i szczerze.
To nie tak miało wyglądać.
- Przestań – wydusiła z
siebie.
- I chcę być z tobą szczery:
nie wiem, co teraz będzie.
- Proszę cię, przestań.
Przez chwilę Luigi nic nie mówił
i już miała nadzieję, że pozwoli jej się rozłączyć.
- Nie – powiedział w końcu. –
Nie przestanę. Nie będę cicho. Chcę żebyś wiedziała.
- Że co? – warknęła. – Że
jestem na tyle głupia, żeby czekać, żeby wierzyć w bajki?
- Że to miało wyglądać
inaczej.
Coraz mocniej zaciskała powieki.
Jej głowa kiwała się na boki, nie mogąc złapać równowagi, a w
kącikach oczu zalśniły łzy.
- Wszystko rozpieprzyłeś –
powiedziała cicho, osuwając się po ścianie, podciągając pod
brodę kolana i chowając w nich twarz. – Wszystko.
- Maura…
- Pogodziłam się z tym, że
będę żyć za murem więzienia, które sama sobie zbudowałam.
Pogodziłam się z tym, że nie jestem odważna, że nie jestem
wyjątkowa. A przeciętność przestała mnie przerażać. Samotność
przestała mnie przerażać. Dlaczego musiałeś to wszystko
rozpieprzyć? – warknęła, zaciskając piekące oczy. Po
czerwonych policzkach popłynęły łzy.
Zacisnęła mocniej pięści,
czując jak wściekłość wzbiera w niej z jeszcze większą mocą.
Szum w uszach narastał, a złote plamki pod zaciśniętymi powiekami
rzuciły się w wir dzikiego tańca.
- Nie masz prawa tego robić –
rzuciła. – Nie masz prawa mówić mi teraz, że wszystko będzie
dobrze. Najpierw straciłam matkę, potem ciebie. Wiesz, co
powiedziała Gia? Powiedziała, że Luigi Randazzo okazał się
skończonym skurwysynem. Żałuję, że się w ogóle poznaliśmy –
dodała ciszej, chociaż wcale w to nie wierzyła.
Rozłączyła się i raptem świat
znowu zaczął tracić rzeczywisty kształt, a sytuacja zyskała
status abstrakcji. Znowu miała ochotę śmiać się głupkowato z
zasłyszanych kiedyś żartów. A potem wszystko pogrążyło się w
ciemności i zasnęła, zwinięta w kłębek, w rogu swojej sypialni.
*
Było siedem po piątej, kiedy
obudził ją dzwonek do drzwi. Usiadła i rozejrzała się po pokoju
przez półotwarte oczy. W mieszkaniu panowała absolutna cisza.
Wszyscy jeszcze głęboko spali. Spuściła nogi w dół i ziewnęła
potężnie. Zacięty mecz poprzedniego wieczoru, który trzymał
kibiców na hali w ciągłym napięciu przez cztery długie sety,
sprawił, że wróciła do domu po pierwsze późno, a po drugie w
stanie swoistego upojenia, które nie pozwalało jej zamknąć oczu
dopóki zegar nie wybił godziny drugiej w nocy. A kiedy wreszcie
czuła, że odpływa w krainę snów, zadzwonił Luigi i
półprzytomnie przegadali ze sobą kolejną godzinę. Gdyby nie to,
że niedługo i tak musiała wstać na kolejną próbę przed
Mistrzostwami Prowincji, również nie fatygowałaby się do drzwi. Z
trudem dźwignęła się do pozycji stojącej i zarzuciwszy na
ramiona powyciągany sweter, poczłapała do przedpokoju. Dźwięk
dzwonka ponownie rozległ się w mieszkaniu.
- O Jezu. No już przecież
idę – mruknęła pod nosem.
Otworzyła drzwi i wystrzeliła
wrogim spojrzeniem w przybysza.
- A pan tu czego? – zapytała
stojącego w progu Randazzo. – Wie pan, która jest godzina?
- O siódmej mamy samolot.
- I przyjechał pan
specjalnie, żeby mnie o tym poinformować?
Uśmiechnął się najpiękniej
jak potrafił i wyjął zza pleców niedużą torebkę.
- Pan przyjechał ci to dać.
Przetarła oczy dłonią i
szczelniej owinęła się swetrem.
- Nie podoba mi się ta twoja
koszulka.
Otworzyła usta, żeby coś
powiedzieć, ale szybko wszedł jej w słowo.
- Lubię cię, Maura.
- Słucham?
- Lubię cię – powtórzył,
robiąc krok w jej stronę i kładąc jedną dłoń na jej ramieniu.
– Chciałbym, żebyś nosiła koszulkę z moim nazwiskiem.
Zaniemówiła. Spuściła
wzrok i uśmiechnęła się niepewnie, wciąż nie dowierzając
słowom, które właśnie od niego usłyszała.
- Ale wiesz, że ja bardzo
lubię Vermiglio na moich plecach?
- Wiem. Ale wiem też, że
Randazzo polubisz jeszcze bardziej.
- Jesteś bardzo pewny siebie.
- Dla ciebie mógłbym
poświęcić zdrowe zmysły i oddać się szaleństwu – dodał.
- Wytaczasz ciężkie działa,
co?
Oparł się o framugę drzwi i
schylił lekko, żeby zajrzeć jej w oczy.
- Nie mam pojęcia, o czym
mówisz.
Podniosła głowę i spojrzała
na niego z rozbawieniem.
- Czarujesz, bo masz mało
czasu – powiedziała, jakby to było co najmniej oczywiste.
- No czasu rzeczywiście nie
mam za dużo – przyznał. – Co wcale nie oznacza, że reszta nie
jest szczera.
Poczuła, jak miękną jej
kolana.
- Będziesz ją nosić? –
zapytał z nadzieją.
- Pomyślę, Lui –
obiecała.
- Daj rękę.
Ujął jej podniesioną dłoń
i zawiesił na niej ucho od torebki.
- Muszę już iść –
powiedział w końcu.
- Też mogłabym dla ciebie
zwariować. Nawet dla tych paru nieprawdziwych chwil.
- Piękna i Bestia w
opuszczonym zamczysku.
- Brzmi jak marzenie –
zaśmiała się.
Stałeś nieruchomo, wciąż
się nad nią nachylając.
- Naprawdę muszę już iść
– westchnął.
Odsunęłam się od niego i
delikatnie popchnęła go w kierunku klatki schodowej.
- Też cię lubię.
- Utrudniasz, Maura –
zauważył z wyrzutem.
- Sio!
Stał tam uparcie jeszcze
przez kilka chwil, po czym powiedział z naciskiem:
- Do zobaczenia w mojej
koszulce.
I włożywszy ręce do
kieszeni, pospiesznie zbiegł po schodach.
DZIŚ OFICJALNIE PODBIŁAŚ MOJE SERDUCHO
OdpowiedzUsuńMoże to przez mój melancholijny nastrój (bo za dużo romansów wszędzie), ale AWWWWW jeszcze moment i zjem coś z frustracji. Lui, idioto, NAPRAW TO.
PS Zabiłaś mnie tym wspomnieniem o Śpiącej Królewnie, zapomniałam tego napisać wcześniej XD
Usuńchcę więcej i częściej!
OdpowiedzUsuńto jest piękny rozdział. najlepszy jest moment, w którym Maura jest sama w mieszkaniu i dzwoni do Luigiego. no lubię to opowiadanie, lubię jego klimat. i też mówię: więcej i częściej.
OdpowiedzUsuńMelancholijny nastrój dobity przez podrywającego mnie nastolatka z Perugii zapatrzonego w Atanasijevica. Checked. Potrzeba przeczytania czegoś takiego checked. Zagłębienie się w to wszystko totalne i wyobrażenie sobie tego co pisałaś idealnie checked. Nawet Bednarek lecący z głośników z tyłu pomaga nastrojowi. Cholera to, że ona jest tancerką to jest takie totalnie idealne. Mogę sobie nawet pozwolić na to, żeby mi wyobraźnia odpłynęła w stronę tańca. Poczuć to, co ona właściwie chciałaby wytańczyć gdyby mogła. Nie wiem czy lubię Maurę, czy nie. Randazzo idiotą jest, to udowodnił nawet w realnym życiu. Lui idioto... Ta scena z koszulką kupiła mnie totalnie, kompletnie i do końca i to, że oni w jakiś sposób musieli się dotrzeć też. Zdarza się, że czasami jedno spojrzenie osoby, której nie chcemy widzieć rozwala wszystko potem fakt...I fakt, odnalazłam w tym cząstkę siebie
OdpowiedzUsuńA co do tekstu to pod koniec trochę uciekła ci narracja, i nie to żebym się czepiała, ale skoro rozmawiają po włosku to ona mu chyba nie może pyskować na polskich grach słów :P
To chyba mój ulubiony moment. Ten z koszulka. Nawet jeśli narracja ci skacze. Kocham go
Usuń