niedziela, 26 lipca 2015

4. I'm not afraid for tearing your heart into pieces.


Ostatni raz spojrzała na swoje odbicie w lustrze. Zmarszczyła czoło, nieprzyzwyczajona do tak mocnego makijażu. Jedyne, co podobało jej się w jej wyglądzie, był długi warkocz przerzucony przez ramię. Odwróciła wzrok i odkręciła wodę. Włożyła dłonie pod zimny strumień i przymknęła oczy, rozkoszując się przyjemnym chłodem rozchodzącym się po całym jej ciele.
- Zaraz zaczynają grać, Cesare kazał nam się zbierać. – Usłyszała przez drzwi łazienkowe głos jednej z tancerek.
Pospiesznie zakręciła kurek, wytarła dłonie w ręcznik i wygładziwszy sukienkę, opuściła pomieszczenie. Przystanęła przy swojej torbie, z której wyjęła butelkę z wodą, a potem podążyła za koleżankami na halę, gdzie za moment miał rozpocząć się mecz pomiędzy drużynami z Perugii i Citta di Castello.
Od pierwszego gwizdka sędziego mecz był jednym wielkim kołtunem emocji i krzyków. Chaos wypełniający halę był wszechogarniający. Kiedy Maura oglądała siatkarskie spotkanie po raz pierwszy, zastanawiała się, w jaki sposób zawodnikom udawało się zachować spokój na boisku. Gdzie tam spokój. Zdrowe zmysły. W krzykach na na trybunach nie było żadnej spójności. Każdy robił, co chciał i kiedy chciał. Punkt. Zagrywka. Aut. Zagrywka. Boisko. Wszystko przeplatane pozbawionymi dla postronnego obserwatora – większości tancerzy z teatru – sensu rykami kibiców. Maura z trudem powstrzymywała się przed żywiołowym reagowaniem na każdy punkt zdobyty przez drużynę gości, bo podświadomość kazała jej mocno trzymać kciuki za zawodnika ubranego w czerwony trykot z numerem piętnastym na plecach. Przy stanie 24:21 w drugim secie przycisnęła zaciśnięte z całych sił pięści do policzków, a trener Montagnani wziął czas. Nie przypuszczała, że ją zauważy. Nabrała powietrza głęboko w płuca i powoli wypuściła je z sykiem, kiedy Luigi mrugnął do niej porozumiewawczo – jak za dawnych lat. Później on skupił się na uwagach szkoleniowca, a ona nie mogła zachować spokoju. Serce mocno waliło jej w piersi i odnosiła wrażenie, że słyszały je stojące obok niej osoby. Na zagrywkę wszedł Christian Fromm i ze zmarszczonymi brwiami odbił piłkę dwukrotnie od podłogi. Maura ścisnęła kciuki jeszcze mocniej, widząc, jak szykuje się do skoku. Piłka wystrzeliła w stronę Randazzzo i – odbijając się od jego ramienia – poszybowała w trybuny. Przeklęła pod nosem, gdy reszta kibiców zgromadzonych na hali zawrzała z radości. Nie dane jej było jednak zbyt długie zamartwianie się wynikiem, ponieważ jedna z dziewcząt pociągnęła ją za rękaw na środek boiska.
Zamarła, uświadomiwszy sobie, że nie pamięta, jak zaczyna się choreografia, ale pewna dłoń Diego, spokój wypisanych w jego oczach i ciepły uśmiech pomogły jej przez nią przebrnąć. Starała się robić dobrą minę, kiedy wiele z wykonywanych przez nią figur kończyło się zachwianiem i nawet niewprawne oko przypadkowego kibica mogło dostrzec niedociągnięcia w jej krokach. Jej głowę zaprzątały niechciane myśli, co musieli zauważyć chyba wszyscy tancerze, bo dwoili się i troili, by zamaskować jej błędy. Była niezwykle wdzięczna swojemu partnerowi za wskazówki, które szeptał jej do ucha – była niemalże pewna, że bez nich cała prezentacja skończyłaby się fiaskiem i puste miejsca na widowni byłyby jej winą.
Nic więc dziwnego, że kiedy powróciła na swoje miejsce na trybunach, czuła ogromny niedosyt i żal do samej siebie, że przez jedno spojrzenie Luigi’ego, nie potrafiła zebrać myśli i skupić się na tym, co było dla niej najważniejsze. Do końca meczu siedziała podminowana i nawet wizja kolacji z Diego nie poprawiała jej humoru, a wręcz przeciwnie – nachodziły ją jeszcze większe wyrzuty sumienia, ponieważ odnosiła wrażenie, jakby mężczyzna oczekiwał wyjaśnień. Była mu je winna i tym bardziej ogarniało ją przerażenie.
Ze spuszczoną głową ruszyła w stronę szatni, kiedy drogę zagrodziła jej jakaś osoba. Nawet nie musiała unosić wzroku, by wiedzieć, kto ją zatrzymał. Niechętnie się wyprostowała i wykonała rękoma ruch, jakby chciała włożyć je do kieszeni. Dopiero gdy trafiła na pustkę, uświadomiła sobie, że jej czerwona sukienka takowych nie posiada. Skrzywiła się mimowolnie, czym rozbawiła siatkarza.
- No co się tak śmiejesz? – fuknęła zirytowana.
- Nic się nie zmieniłaś, Maura – przyznał, nie przestając się uśmiechać.
- Nawet nie wiesz, jak bardzo – odparła hardo i spojrzała na niego, mrużąc oczy.
Luigi uciekł wzrokiem gdzieś w trybuny, jednak kiedy Schiavone chciała go wyminąć, zastąpił jej drogę.
- Masz może dziś dla mnie czas? – zapytał z nadzieją.
- Nie.
- Nie masz go w ogóle czy nie masz go dla mnie?
- Nie mam go dla ciebie, Lui. – Poczuła wyrzuty sumienia, zauważywszy ból w jego oczach, jednak nie przeprosiła, a jedynie skrzyżowała ręce na piersi, dodając sobie animuszu. – Jestem już umówiona.
Randazzo westchnął i nerwowo przeczesał włosy dłonią.
- Jutro wracamy do Citta di Castello. Gdybyś jednak miała ochotę pogadać... Nie zmieniłem numeru.
- Muszę już iść – powiedziała wymijająco, ponad ramieniem siatkarza zauważając czekającego na nią Diego. Z trudem powstrzymywała się przed wyrzuceniem z siebie wszystkich żalów, które żywiła do Luigi’ego.
Nie oponował, gdy go wymijała i była mu za to niezmiernie wdzięczna. Bała się, że jeszcze jedno zbolałe spojrzenie, jeszcze jedno słowo przepełnione nadzieją, a nie będzie potrafiła nad sobą zapanować i o ich wspólnej przeszłości dowiedzą się wszyscy siatkarze obydwu drużyn i niedobitki kibiców, którzy jeszcze mieli nadzieję na zdjęcie z jednym z zawodników.
- Stało się coś? – zapytał z troską Diego, przepuszczając ją w progu.
- Tak. Nie. Opowiem ci później – obiecała i weszła do szatni przeznaczonej dla tancerek z teatru.
*

Nie czuła się niezręcznie, a było jej po prostu dziwnie. Od spotkania w kawiarni porozumiewali się głównie przy pomocy SMS-ów. Czasem Luigi uczył się razem z Maurą, ale była to nauka poprzez milczenie. Ona kartkowała podręczniki i notatki, a on przyglądał jej się, jak rozwiązuje kolejne równania czy pisze esej na historię i popijał gorącą herbatę. Pisała do niego ilekroć przyszło jej coś głupiego do głowy. Pisała, kiedy tkwiąc w zapchanym po brzegi autobusie, nie wiedziała, co ze sobą zrobić. Pisała w trakcie lub po obejrzeniu jakiegoś filmu, wymieniała się z nim spostrzeżeniami i głupawymi dowcipami, ale tak naprawdę ze sobą nie rozmawiali.
Siedząc obok niego na ławce w parku, stojąc w obliczu poprowadzenia normalnej rozmowy, czuła się dziwnie. Nie wiedziała, co powiedzieć, od czego zacząć, a mikołajkowy upominek ciążył jej w torbie, ilekroć o nim pomyślała.
Wpatrywali się w dwójkę małych dzieci, które bawiły się na placu zabaw. Chłopcy śmiali się tak głośno i tak radośnie, że i na ustach Maury pojawiał się uśmiech z każdą kolejną historią opowiedzianą przez jednego z nich. Co pewien czas zerkali w ich stronę, szeptali do siebie kilka słów i znów się śmiali. Maura zastanawiała się, o czym mówili, i wtedy po raz pierwszy zaczęli rozmawiać, wspólnie tworząc dialogi odpowiednie dla ośmiolatków.
Niedługo potem jeden z nich podbiegł do nich, podczas gdy drugi pozostał przy zjeżdżalni.
- Carlo mówi, że widział pana w telewizji - powiedział chłopiec nieśmiało. Luigi skinął twierdząco głową z uśmiechem. - Ja cię kręcę! Myślałem, że kłamie, nawet się z nim założyłem o batonika!
- To zrobimy tak... – zaczęła Maura. Wyciągnęła z torby dwa batoniki, które miały być częścią prezentu i podała je chłopcu. - Dostaniesz dwa batoniki ode mnie, jeden zaniesiesz Carlo, w końcu wygrał zakład.
- Mama powiedziała, że nie mogę prosić obcych o słodycze – szepnęło zrezygnowane dziecko, spuszczając wzrok zawiedzione.
- No to powiedz, że się pomylił – zaproponował siatkarz, klepiąc małego lekko po plecach. – Powiedz, że jestem Luigim, który nigdy nie był w telewizji ani w gazecie.
- Nie chcę mu kłamać.
- To chyba przegrasz zakład.
- Chyba tak... - westchnął, a potem wzruszył ramionami i uśmiechnął się szeroko, ukazując im dwie dziury po mlecznych zębach. - A dlaczego Carlo widział pana w telewizji?
- Jestem siatkarzem – przyznał Randazzo, zabierając Maurze batoniki z dłoni i wciskając je chłopcu do kieszeni. – Mama nie musi się o tym dowiedzieć. Pozdrów Carlo albo niech sam podejdzie – mrugnął do małego, a ten rzucił szybkie podziękowania i odbiegł do swojego kolegi.
Nie podeszli. Stali przy zjeżdżalni przez dłuższą chwilę pałaszując otrzymane od nich słodycze i wpatrując się w Luigi’ego, po czym wybiegli z parku, nie oglądając się za siebie.
A między nimi zaczęły padać słowa.
- Mam coś dla ciebie – powiedziała niepewnie, wyjmując z torby upominek owinięty w kolorowy papier w święte Mikołaje. – Mało oryginalnie, ale mówiłeś, że lubisz czytać podczas wyjazdów na mecze.
Luigi szybko rozpakował prezent i uśmiechnął się szeroko, odczytawszy tytuł z okładki.
- Polowałem na nią. Dzięki, Maura – powiedział i odłożył książkę na ławkę obok.
Pogrzebał w kieszeniach bluzy, zabawnie marszcząc przy tym czoło, przez co Schiavone parsknęła śmiechem. W jednej chwili jednak zamarła, gdy siatkarz wyjął nieduże pudełko.
- Jestem kiepski w kupowaniu prezentów – mruknął niepewnie. – Chłopaki powiedzieli, że to powinno ci się spodobać.
Drżącymi dłońmi przejęła od niego jasny kartonik i rozwiązawszy wstążkę, zdjęła wieczko. Jej oczom ukazała się srebrna bransoletka z zawieszką i krótkim grawerem. Serce wróciło do normalnego rytmu, a Maura skarciła sama siebie za taką reakcję. Nie potrafiła nawet sama sobie odpowiedzieć, co pomyślała, dostrzegając w rękach Luigi’ego pudełko.
- Dziękuję. Jest piękna.

*

Od kilku minut mieszała łyżeczką w filiżance z herbatą z miernym zainteresowaniem przysłuchując się opowieści Diego. Przytakiwała, kiedy zawieszał głos, dopytywała, gdy wymagała tego sytuacja i jednocześnie zastanawiała się, w którym momencie mężczyzna zauważy jej roztargnienie i w końcu zapyta o Luigi’ego.
Nie musiała długo czekać.
- Maura, co się dzieje? – Zacisnął rękę na jej nadgarstku, powstrzmując monotonne stukanie metalu o porcelanę.
Uniosła głowę i westchnęła, marszcząc czoło.
- Nic takiego.
- Kłamiesz – zauważył bez wyrzutu i pogłaskał kciukiem wierzch jej dłoni. – Ten siatkarz... Długo się znacie?
Zacisnęła usta w cienką linię i zmrużyła oczy. Diego pokręcił lekko głową, nie odrywając wzroku od jej gniewnego spojrzenia.
- O co chodzi?
- Znaliśmy się – prychnęła. – Teraz to bez znaczenia.
- Jesteś pewna?
- Tak – powiedziała w tym samym momencie, w którym pomyślała nie. – Przepraszam cię, Diego, ale powinnam już iść. Nie chcę psuć ci wieczoru, a dziś nie jestem najlepszą towarzyszką do rozmów.
Oboje wstali od stolika, a gdy mężczyzna pomógł jej ubrać cienki płaszczyk, przewiesiła torbę przez ramię i ucałowała jego policzek.
- Naprawdę przepraszam... – wyszeptała. – Widzimy się w poniedziałek na próbie – pożegnała się i wyszła z restauracji.
Złapała taksówkę, dzięki czemu szybciej dotarła do niewielkiego mieszkania. Zrzuciła ze stóp baleriny, odwiesiła płaszcz, torbę zostawiła w pokoju i wyjąwszy z lodówki butelkę z alkoholem, zabrała z szafki szklankę. Usiadła na miękkim dywanie, opierając się plecami o kanapę, włączyła wieżę stereo i jedną z ostatnio ulubionych płyt i napełniła naczynie złocistym płynem.
Whiskey rozumiała wszystkie jej problemy. Pogrążyła się we własnych myślach, we własnej osobistej tragedii, której nikt nie był w stanie zrozumieć. Którą nawet nie chciała się z nikim dzielić, bo było jej głupio. Przez ostatnie miesiące udało jej się zapomnieć o bólu, jaki jej sprawiał każdy kolejny dzień, który uczyła się znosić, z którym próbowała żyć jak najlepiej i który z każdą chwilą wydawał się być mniej raniący. I który teraz, gwałtownie i bez ostrzeżenia, przystąpił do kontrataku, zalewając jej umysł myślami o przeciętności, bezosobowości i banalności. Które przecież też udało jej się już zaakceptować. Kiedyś indziej. Kiedyś wcześniej.
Wychyliła kieliszek. Gardło zapiekło ją wściekle, kiedy tylko przełknęła zimny płyn. Zacisnęła łzawiące oczy, ale pomimo bólu, czuła dziwną ulgę. Jakby to miało w czymkolwiek pomóc. Zupełnie jakby już pomogło. Zupełnie jakby ten ból sprawiał jej przyjemność. Szybko ponownie zapełniła szklankę alkoholem. A potem jeszcze raz. I jeszcze raz, i jeszcze raz. A potem straciła rachubę i zapomniała, że boli ją serce i najchętniej przestałaby istnieć.
Po północy świat zdawał się być kopią innej rzeczywistości wyjętej wprost ze sztuki absurdu; dramatu, którego logiczny przekaz jest sprawą drugorzędną. Wszystko poruszało się w naelektryzowanej abstrakcją przestrzeni słów i gestów. Komunikacji pozbawionej jakiegokolwiek sensu. Ludzie unosili się nad chodnikami pogrążeni w chmurach cudzych oczekiwań. Maura również miała wrażenie, że nie stawiała stóp na twardym i stabilnym podłożu, ale kroczyła pokładem statku kołysanego na boki przez wzburzone fale. Krążyła po mieszkaniu i szukała swojej przystani. Wyjrzała przez okno, każda latarnia uliczna zdawała się być kolejną latarnią morską wskazującą jej drogę. A kiedy dotarła do swojej sypialni i ujęła w dłonie leżący na biurku telefon, wiedziała, że dopłynęła do portu. Z trudem wybrała numer i przyłożyła aparat do ucha.
- Maura... – usłyszała zaspany głos.
- Czy wiesz, że słonie mruczą – powiedziała udawanym szeptem, przystępując z nogi na nogę. – Zupełnie jak koty – dodała po chwili i, nie słysząc odzewu, wydała z siebie coś, co najprawdopodobniej miało przypominać mruknięcie. – I podobno… - zaczęła znowu, ale urwała, marszcząc brwi, jakby próbowała sobie coś przypomnieć. – Podobno… podobno bajka o Śpiącej Królewnie to jedna wielka ściema. – Spojrzała na zdjęcie na komodzie przedstawiające ich dwójkę, a jej oczy rozszerzyły się nienaturalnie. – Podobno książę wcale nie obudził jej pocałunkiem. Książę ją zgwałcił – wystawiła w jego stronę palec wskazujący, zupełnie jakby oskarżała go o popełnienie tego niecnego czynu. – On ją zgwałcił – powtórzyła i znowu zmarszczyła brwi, jakbym się nad czymś zastanawiała. – On ją zgwałcił i obudziła się dopiero, kiedy jedno z jej dzieci possało jej palca.
Zamilkła opuszczając rękę. Przez chwilę Luigi milczał po drugiej stronie, nie wiedząc jak zareagować na jej słowa.
- Piłaś? – zapytał w końcu.
Prychnęłam głośno.
- Proszę cię. Ja nigdy nie piję.
- To słychać.
Oparła się dłonią o ścianę, żeby zachować równowagę i westchnęła przeciągle.
- No co, no co – odrzekła zaczepnie, ale zabrzmiało to bardziej jak przeciągłe „noso noso”. – Może trochę wypiłam. Przestańcie mnie wszyscy traktować jak smarkacza. Albo w sumie – kontynuowała – już wolę być smarkaczem niż kompletną idiotką. – Zarechotała pod nosem i przyłożyła rozpalone czoło do zimnego tynku. – Trochę kicha, bo idiotką już jestem.
Widziała go oczami wyobraźni, jak wsadzał ręce do kieszeni i opierał się o framugę drzwi. Jego twarz z pewnością zastygła, maskując wszelkie emocje. Wyglądał jak jeden z tych nagich posągów wyżłobionych w marmurze przez dawno już zmarłych artystów.
Zamknęła na chwilę oczy, aby uspokoić wirujący jej przed oczami świat, ale kiedy ponownie je otworzyła, wszystko kołysało się tak samo. Podłoga falowała, uwypuklając się, to znów opadając tuż przed jej nosem. Ściany zbliżały się do niej, by po chwili wrócić na swoje miejsce, niczym rozprężające się przy oddechu płuca. Nawet łóżko zdawało się płynąć na fali wzburzonych paneli.
- Maura… Przepraszam.
- Muszę kończyć – odezwała się słabym głosem, czując wzbierający w gardle płacz. Oczy zeszkliły się niebezpiecznie, więc zamknęła je gwałtowanie. Ze złością.
- Przepraszam – powtórzył raz jeszcze, jakby to miało cokolwiek zmienić. - Naprawdę i szczerze. To nie tak miało wyglądać.
- Przestań – wydusiła z siebie.
- I chcę być z tobą szczery: nie wiem, co teraz będzie.
- Proszę cię, przestań.
Przez chwilę Luigi nic nie mówił i już miała nadzieję, że pozwoli jej się rozłączyć.
- Nie – powiedział w końcu. – Nie przestanę. Nie będę cicho. Chcę żebyś wiedziała.
- Że co? – warknęła. – Że jestem na tyle głupia, żeby czekać, żeby wierzyć w bajki?
- Że to miało wyglądać inaczej.
Coraz mocniej zaciskała powieki. Jej głowa kiwała się na boki, nie mogąc złapać równowagi, a w kącikach oczu zalśniły łzy.
- Wszystko rozpieprzyłeś – powiedziała cicho, osuwając się po ścianie, podciągając pod brodę kolana i chowając w nich twarz. – Wszystko.
- Maura…
- Pogodziłam się z tym, że będę żyć za murem więzienia, które sama sobie zbudowałam. Pogodziłam się z tym, że nie jestem odważna, że nie jestem wyjątkowa. A przeciętność przestała mnie przerażać. Samotność przestała mnie przerażać. Dlaczego musiałeś to wszystko rozpieprzyć? – warknęła, zaciskając piekące oczy. Po czerwonych policzkach popłynęły łzy.
Zacisnęła mocniej pięści, czując jak wściekłość wzbiera w niej z jeszcze większą mocą. Szum w uszach narastał, a złote plamki pod zaciśniętymi powiekami rzuciły się w wir dzikiego tańca.
- Nie masz prawa tego robić – rzuciła. – Nie masz prawa mówić mi teraz, że wszystko będzie dobrze. Najpierw straciłam matkę, potem ciebie. Wiesz, co powiedziała Gia? Powiedziała, że Luigi Randazzo okazał się skończonym skurwysynem. Żałuję, że się w ogóle poznaliśmy – dodała ciszej, chociaż wcale w to nie wierzyła.
Rozłączyła się i raptem świat znowu zaczął tracić rzeczywisty kształt, a sytuacja zyskała status abstrakcji. Znowu miała ochotę śmiać się głupkowato z zasłyszanych kiedyś żartów. A potem wszystko pogrążyło się w ciemności i zasnęła, zwinięta w kłębek, w rogu swojej sypialni.

*

Było siedem po piątej, kiedy obudził ją dzwonek do drzwi. Usiadła i rozejrzała się po pokoju przez półotwarte oczy. W mieszkaniu panowała absolutna cisza. Wszyscy jeszcze głęboko spali. Spuściła nogi w dół i ziewnęła potężnie. Zacięty mecz poprzedniego wieczoru, który trzymał kibiców na hali w ciągłym napięciu przez cztery długie sety, sprawił, że wróciła do domu po pierwsze późno, a po drugie w stanie swoistego upojenia, które nie pozwalało jej zamknąć oczu dopóki zegar nie wybił godziny drugiej w nocy. A kiedy wreszcie czuła, że odpływa w krainę snów, zadzwonił Luigi i półprzytomnie przegadali ze sobą kolejną godzinę. Gdyby nie to, że niedługo i tak musiała wstać na kolejną próbę przed Mistrzostwami Prowincji, również nie fatygowałaby się do drzwi. Z trudem dźwignęła się do pozycji stojącej i zarzuciwszy na ramiona powyciągany sweter, poczłapała do przedpokoju. Dźwięk dzwonka ponownie rozległ się w mieszkaniu.
- O Jezu. No już przecież idę – mruknęła pod nosem.
Otworzyła drzwi i wystrzeliła wrogim spojrzeniem w przybysza.
- A pan tu czego? – zapytała stojącego w progu Randazzo. – Wie pan, która jest godzina?
- O siódmej mamy samolot.
- I przyjechał pan specjalnie, żeby mnie o tym poinformować?
Uśmiechnął się najpiękniej jak potrafił i wyjął zza pleców niedużą torebkę.
- Pan przyjechał ci to dać.
Przetarła oczy dłonią i szczelniej owinęła się swetrem.
- Nie podoba mi się ta twoja koszulka.
Otworzyła usta, żeby coś powiedzieć, ale szybko wszedł jej w słowo.
- Lubię cię, Maura.
- Słucham?
- Lubię cię – powtórzył, robiąc krok w jej stronę i kładąc jedną dłoń na jej ramieniu. – Chciałbym, żebyś nosiła koszulkę z moim nazwiskiem.
Zaniemówiła. Spuściła wzrok i uśmiechnęła się niepewnie, wciąż nie dowierzając słowom, które właśnie od niego usłyszała.
- Ale wiesz, że ja bardzo lubię Vermiglio na moich plecach?
- Wiem. Ale wiem też, że Randazzo polubisz jeszcze bardziej.
- Jesteś bardzo pewny siebie.
- Dla ciebie mógłbym poświęcić zdrowe zmysły i oddać się szaleństwu – dodał.
- Wytaczasz ciężkie działa, co?
Oparł się o framugę drzwi i schylił lekko, żeby zajrzeć jej w oczy.
- Nie mam pojęcia, o czym mówisz.
Podniosła głowę i spojrzała na niego z rozbawieniem.
- Czarujesz, bo masz mało czasu – powiedziała, jakby to było co najmniej oczywiste.
- No czasu rzeczywiście nie mam za dużo – przyznał. – Co wcale nie oznacza, że reszta nie jest szczera.
Poczuła, jak miękną jej kolana.
- Będziesz ją nosić? – zapytał z nadzieją.
- Pomyślę, Lui – obiecała.
- Daj rękę.
Ujął jej podniesioną dłoń i zawiesił na niej ucho od torebki.
- Muszę już iść – powiedział w końcu.
- Też mogłabym dla ciebie zwariować. Nawet dla tych paru nieprawdziwych chwil.
- Piękna i Bestia w opuszczonym zamczysku.
- Brzmi jak marzenie – zaśmiała się.
Stałeś nieruchomo, wciąż się nad nią nachylając.
- Naprawdę muszę już iść – westchnął.
Odsunęłam się od niego i delikatnie popchnęła go w kierunku klatki schodowej.
- Też cię lubię.
- Utrudniasz, Maura – zauważył z wyrzutem.
- Sio!
Stał tam uparcie jeszcze przez kilka chwil, po czym powiedział z naciskiem:
- Do zobaczenia w mojej koszulce.
I włożywszy ręce do kieszeni, pospiesznie zbiegł po schodach. 

6 komentarzy:

  1. DZIŚ OFICJALNIE PODBIŁAŚ MOJE SERDUCHO
    Może to przez mój melancholijny nastrój (bo za dużo romansów wszędzie), ale AWWWWW jeszcze moment i zjem coś z frustracji. Lui, idioto, NAPRAW TO.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. PS Zabiłaś mnie tym wspomnieniem o Śpiącej Królewnie, zapomniałam tego napisać wcześniej XD

      Usuń
  2. chcę więcej i częściej!

    OdpowiedzUsuń
  3. to jest piękny rozdział. najlepszy jest moment, w którym Maura jest sama w mieszkaniu i dzwoni do Luigiego. no lubię to opowiadanie, lubię jego klimat. i też mówię: więcej i częściej.

    OdpowiedzUsuń
  4. Melancholijny nastrój dobity przez podrywającego mnie nastolatka z Perugii zapatrzonego w Atanasijevica. Checked. Potrzeba przeczytania czegoś takiego checked. Zagłębienie się w to wszystko totalne i wyobrażenie sobie tego co pisałaś idealnie checked. Nawet Bednarek lecący z głośników z tyłu pomaga nastrojowi. Cholera to, że ona jest tancerką to jest takie totalnie idealne. Mogę sobie nawet pozwolić na to, żeby mi wyobraźnia odpłynęła w stronę tańca. Poczuć to, co ona właściwie chciałaby wytańczyć gdyby mogła. Nie wiem czy lubię Maurę, czy nie. Randazzo idiotą jest, to udowodnił nawet w realnym życiu. Lui idioto... Ta scena z koszulką kupiła mnie totalnie, kompletnie i do końca i to, że oni w jakiś sposób musieli się dotrzeć też. Zdarza się, że czasami jedno spojrzenie osoby, której nie chcemy widzieć rozwala wszystko potem fakt...I fakt, odnalazłam w tym cząstkę siebie
    A co do tekstu to pod koniec trochę uciekła ci narracja, i nie to żebym się czepiała, ale skoro rozmawiają po włosku to ona mu chyba nie może pyskować na polskich grach słów :P

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. To chyba mój ulubiony moment. Ten z koszulka. Nawet jeśli narracja ci skacze. Kocham go

      Usuń