środa, 19 sierpnia 2015

5. When you came after me fire meet gasoline.


Kiedy tylko Maura odebrała z dworca młodszą siostrę, dotarły do domu i wparowały do kuchni, pospiesznie podeszła do okna i otworzyła je na oścież. Zaraz potem pobiegła do swojego pokoju, zwaliła leżące na parapecie papiery na łóżko i tam również z desperacją chwyciła za plastikowy uchwyt, aby wpuścić do mieszkania choć trochę świeżego powietrza. Stanęła po środku i rozpostarła ramiona w niemym oczekiwaniu na choćby najmniejszy podmuch.
Gia stanęła w progu pokoju i spojrzała na nią z rozbawieniem.
- Czekasz aż anioły porwą cię w niebiosa?
Maura uciszyła ją zniecierpliwionym syknięciem i zamknęła oczy. Ale powietrze wciąż stało w miejscu. Nie drgnęło nawet na moment. Otworzyła jedno oko, potem drugie i opuściła ze zrezygnowaniem ręce.
- Ojej – odezwała się znowu Gianna z udawanym zmartwieniem. – Wniebowstąpienie nie nastąpiło. – Starsza Schiavone zgarbiła się żałośnie. Jedyne czego teraz pragnęła to odrobina wiatru. Odrobina zimna. Wszystko kleiło się do niej i miała wrażenie, że powietrze, którym oddychała, równie dobrze można by było pokroić nożem. – To pewnie dlatego, że nie wzięłaś ulotki od tego gościa, który stał pod bankiem.
- Topię się – stęknęła.
- To bardzo nie po chrześcijańsku.
- Mam w dupie ulotki. – Gianna pokręciła z niezadowolenia głową. – Co mam zrobić, żeby się nie topić?
- Nie wiem. Wsadź głowę do lodówki. – Momentalnie Maurze rozbłysły oczy. Przepchnęła się obok siostry i pognała do kuchni. – To był żart – usłyszała wołanie. Wachlując się koszulką, Gia przeszła do drugiego pomieszczenia.
Tancerka stanęła jak wryta przed buczącym prostokątem z ręką wyciągniętą przed siebie. Uśmiech, który jeszcze przed chwilą rozświetlał jej twarz, nagle zgasł, a oczy zeszkliły się niebezpiecznie.
- To był żart – powtórzyła Młoda jeszcze raz, opierając się łokciami o zimny blat stołu.
Maura pokręciła zdecydowanie głową.
- To było genialnie – odpowiedziała łamiącym się głosem.
- Serio? No to otwórz.
- Nie mogę.
- Dlaczego?
- Zrobiłam dzisiaj zakupy – jęknęła i spojrzałam na siostrę z wyrzutem. – Przecież nie otworzę lodówki pełnej jedzenia w taki upał. – W jej oczach stanęły łzy. – Tyle jedzenia. Jemy coś?
Gia pokręciła przecząco głową, z trudem tłumiąc śmiech.
- Ja też nie jestem głodna – odpowiedziała starsza na to i usiadłam przy stole, przytykając do jego powierzchni rozpalony policzek. – Może rzeczywiście powinnam wziąć tę ulotkę.
Gianna usiadła naprzeciwko niej, przetarła usta wierzchem dłoni i skrzywiła się z niesmakiem.
Masz chusteczki?
Maura schyliła się i wyciągnęła spod krzesła torebkę.
- Znajdź sobie.
Zaraz połowa jej zawartości znalazła się na stole. Stosik papierów, papierków i papierzątek, długopisy i wkłady do długopisów, chusteczki: te czyste i nie. Tancerka zmierzyła to wszystko krytycznym spojrzeniem, po czym ze zrezygnowaniem odwróciła wzrok.
- Luigi dzwoni.
W kuchni rozległo się przeciągłe westchnienie.
- Odrzuć.
- O co w tym chodzi? Nie odzywał się rok i nagle sobie o tobie przypomniał?
- Ja pierwsza zadzwoniłam – wyjaśniła Maura ze wzruszeniem ramion.
- Chyba żartujesz! – podniosła głos jej młodsza siostra. – Po co? Mało ci było?
- Oj, bo wpadliśmy na siebie po ich meczu w Perugii. Zdenerwował mnie. Więc mu powiedziałam to i owo.
- Upiłaś się przez niego! – Gia pokręciła głową z politowaniem. – Nigdy nie zapomnisz, co?
- A ty byś zapomniała? – zapytała retorycznie Maura, wstając od stołu. - Pokój na końca korytarza po lewej jest twój. Rozgość się. Jak wrócę z treningu to się przejdziemy po mieście.

*

Zapach świeżo zaparzonej herbaty roznosił się w jej pokoju, a deszcz bębnił rytmicznie w okna, kiedy rozsiadła się wygodnie na łóżku, opierając się plecami o stos puszystych poduszek. Światło z pokoju naprzeciwko przesączało się przez uchylone drzwi, rzucając na podłogę podłużne snopy żółtawej poświaty. Oplotła palcami sporawy kubek i przymknęła ze znużeniem oczy. Do jej uszu dochodziły zza ściany przyciszone rozmowy na jakieś nieokreślone i nieważne tematy. Sploty słów i dźwięków kompletnie pozbawionych sensu. Wszystko wokół wydawało się pozbawione sensu: śmierć mamy, codzienne treningi i szkoła, dzięki którym jakoś pchało się dzień do przodu, te wszystkie dni, ten cały czas, który jakoś trzeba było przeżyć. I po co? Żeby znowu przeżywać ten sam dzień od nowa, aż w końcu zabraknie sił i wszyscy będą mieli jej dosyć? Bo przecież starych i stetryczałych ludzi z reguły się nie lubi. Bo przecież są wciąż zmęczeni, wciąż niezadowoleni, zgorzkniali. A potem człowiek umiera i świat o nim zapomina. I jest zupełnie tak, jakby wcale go nie było. Bo przecież tysiące młodych czeka, aby zająć jego miejsce i przyczynić się do jego nieistnienia. I jaki to ma sens? To czekanie na nieuniknione? Upiła z kubka łyk gorącej herbaty i wypuściła głośno powietrze. Ten sens zniknął jej z pola widzenia. Kiedyś walczyła o niezależność. Kiedyś miała jakiś cel, ku któremu dążyła, który pchał ją do przodu przez prozaiczność każdego dnia. Teraz miała wrażenie, że stała w miejscu, mimo że świat gnał dalej, nie oglądając się za siebie; nie czekając na spóźnionych nawet sekundy.
- Maura? – Drgnęła na dźwięk czyjegoś głosu i raptownie otworzyła oczy. W uchylonych drzwiach stał jej tato, nerwowo uderzając zwiniętym plikiem papierów w prawą dłoń. – Mogę wejść?
Nie doczekawszy się odpowiedzi, wszedł niepewnie do środka, ponownie wpuszczając do pokoju snopy żółtawego światła. Upiła kolejny łyk herbaty i wbiła wzrok w swoje kolana. Nie była w nastroju do rozmowy. Co z tego, że unikała członków rodziny od ostatniej rozmowy z Gią. Chyba miałam prawo do odrobiny prywatności; nawet jeśli lada dzień miała wyjechać z miasta – o ile nie rzuci tańca. Ojciec usiadł obok niej. Długie nogi zwisały mu poza krawędź łóżka.
- Chciałem ci zaproponować herbatę, ale widzę, że już masz – powiedział po chwili milczenia. Wzruszyła lekko ramionami. – Pokłóciłaś się z Gią – odezwał się znowu. – Jest jej przykro, że nagadała ci tyle rzeczy. Wiesz, ona też nie ma ostatnio łatwo.
Maura zamknęła oczy, czując jak fala słów sprzed kilku dni zalewa jej umysł.
- Miała rację – powiedziała wreszcie zachrypniętym głosem. Odchrząknęła niecierpliwie, zaciskając palce na kubku. – Niech jej nie będzie przykro.
Pan Schiavone rzucił córce zmartwione spojrzenie.
- Nie wiem, o co wam poszło, ale nie warto dla tego poświęcać siostrzanej przyjaźni.
- Niczego nie poświęcam.
- To porozmawiaj z nią.
- Nie mam ostatnio nastroju do rozmów.
- Tak – mężczyzna podrapał się po głowie. – Zauważyłem. Czy to… - Otworzyła oczy i spojrzała na niego podejrzliwie. – Gianna mi mówiła, że poprztykaliście się z Luigim.
- Gia powinna się nauczyć trzymać język za zębami. To nic takiego.
Położył swoją rękę na jej splecionych dłoniach.
- Przecież wiesz, że chciała dobrze.
- Nic już nie wiem.
Zacieśnił swój uścisk i uśmiechnął się niepewnie.
- Zawsze możesz na nas liczyć. Mam nadzieję, że to akurat wiesz.
Odwróciła od niego wzrok.
- Nic już nie wiem – powtórzyła. – Kompletnie nic.
Siedzieli tak w ciszy przez parę minut, wsłuchując się w szmery muzyki dobiegającej z drugiego pokoju. Uparcie wpatrywała się w kubek stygnącej herbaty, zaciskając z dziecinnym zacięciem usta. Po chwili poczuła, jak ojciec całuje ją przelotnie w głowę i ściskając mocno jej dłonie, podnosi się do pozycji stojącej.
- To ty zawsze mówiłaś: uśmiechnij się, przecież nie może być aż tak źle. – I ściskając w dłoni papiery, wyszedł z pokoju.
Odstawiła kubek na parapet i położyła się, podciągając kolana pod brodę. Czuła się zniesmaczona samą sobą. Czuła się zniesmaczoną swoją słabością. Słowa Gianny zadudniły jej w głowie.
Czy ty naprawdę myślałaś, że coś z tego będzie? Bez obrazy, Mimi, ale to nie nasza liga. Weź się w garść, to nic nie znaczyło. To nic nigdy nie miało znaczyć. I nigdy nie będzie.
Zamknęła oczy. To nie była prawda. Dla niej to było wszystkim.

*
Telefon po raz kolejny zawibrował w jej kieszeni. Gianna rzuciła siostrze znaczące spojrzenie, jednak tym razem powstrzymała się od komentarza. Maura ze złością wyjęła komórkę i odebrawszy połączenie, przyłożyła ją do ucha.
- Halo?
- Pisałem do ciebie - powiedział z wyrzutem. - A ty mnie kompletnie zlałaś.
Prychnęła.
- A czego się spodziewałeś? – warknęła i przestąpiła niecierpliwe z nogi na nogę. – Że wyznam ci miłość, telefonicznie rzucę ci się na szyję i…
- Czegokolwiek – przerwał jej. Wyobraziła sobie, jak zaciska usta.
- Czegokolwiek – powtórzyła. – Ja się spodziewałam czegokolwiek przez ten rok, kiedy się nie odzywałeś. Po tym jak zwiałeś do Vibo Valentii, zamiast ze mną szczerze porozmawiać.
- Bo akurat chciałaś, żebym został – prychnął. – Nie rozśmieszaj mnie. Wyraźnie dałaś mi do zrozumienia, że nie chcesz mieć ze mną więcej do czynienia. I ty mówisz o szczerej rozmowie?
- Nie próbuj zwalać wszystkiego na mnie. Gdybyś był prawdziwym facetem, nie brałbyś dupy w troki tylko dlatego, że usłyszałeś kilka nieprzyjemnych słów.
- Odezwała się pani idealna. Pewnie gdybyśmy rozmawiali teraz w cztery oczy, znowu dałabyś mi w twarz, co? Bo przecież błędów się nie popełnia. Kto normalny popełnia błędy?
- Oczywiście, bo najłatwiej powiedzieć, że wszyscy popełniają błędy i oczekiwać, że to wszystko usprawiedliwia. Że każdy ma jakiś pieprzony obowiązek, żeby przymknąć na to oko, puścić w niepamięć, pogłaskać po główce i powiedzieć, że wszystko będzie dobrze. Bo przecież każdemu może się zdarzyć, bo przecież to nie twoja wina.
- Ile razy mam powtarzać, że to wszystko nie było rezultatem jakiegoś diabelnego planu?
- A ile razy ja mam powtarzać, że to nic nie zmienia? Swoją drogą jestem ogromnie ciekawa, jak twoja dziewczyna zareagowała na te rewelacje. – Zamilkł. – Oczywiście zakładając, że w ogóle jej powiedziałeś.
- Nie twój zasrany interes, czy jej powiedziałem.
- Innymi słowy nie powiedziałeś. I jakoś specjalnie mnie to nie dziwi.
- No proszę, mów dalej, jakim to jestem okropnym człowiekiem. Proszę, wyrzuć to z siebie.
- Jesteś – tupnęła ze złością nogą, tracąc nad sobą panowanie. – Jesteś. I jest to tym gorsze, że przez ciebie cały obraz siatkówki zbrzydł i spospoliciał. Miałeś być wyjątkowy. Miałeś być wyjątkowy tak jak sam sport. A okazałeś się zwykłym facetem.
- Jestem zwykłym facetem – przerwał jej niecierpliwie. – Jestem zwykłym człowiekiem. Sama mnie prosiłaś, żebym zrzucił maskę, przez pryzmat której widzą mnie kibice. A kiedy stałem się sobą i wyszło na jaw, że nie jestem idealny, zaraz zaczęły się twoje frustracje.
- Nie to miałam na myśli, mówiąc, że jesteś zwykłym facetem.
- Gówno prawda. Dokładnie to miałaś na myśli. – Maura otworzyła usta, żeby coś powiedzieć, ale Luigi wszedł jej w słowo. – Ty też miałaś być wyjątkowa. Miałaś być kimś, przed kim nie musiałbym niczego ukrywać. Miałaś być kimś, przy kim mógłbym być sobą. A okazałaś się nie lepsza od tych wszystkich dziewczyn, które marzą o romantycznych bzdetach i gówno wiedzą o rzeczywistości.
- Odezwał się ktoś, kto żyje w swoim małym siatkarskim świecie i wszystko widzi przez pryzmat swojej sławy.
- W dupie mam swoją sławę – odpowiedział poirytowany.
- To dlaczego wszystkich osądzasz pod jej kątem? Dlaczego sądzisz, że moje frustracje wynikają tylko z jakichś chorych fantazji? Myślisz, że granie na dwa fronty przez jakiegokolwiek innego faceta byłoby spoko i git? – Wypuścił głośno powietrze. – Masz rację. Mam niewyobrażalną ochotę dać ci teraz w twarz.
- Nie wiem, po co w ogóle rozmawiamy – powiedział po chwili przez zaciśnięte zęby. – To nie ma najmniejszego sensu.
- No to się rozłącz. Nie krępuj się – powiedziała podniesionym głosem i gdyby jej ręce nie trzęsły się tak bardzo, rzuciłaby telefonem o płytki. – Idź, żyj jak ci się podoba i daj wreszcie o sobie zapomnieć.
Gia spojrzała na nią zaskoczona.
- Dobrze wiesz, że nie dam o sobie zapomnieć.
- Skończ!
Po chwili w słuchawce usłyszała głuche pikanie i ze złością wcisnęła telefon z powrotem do torby. Usiadła na jednej z ławek w parku obok siostry, mierzącej ją krytycznym spojrzeniem.
- Miałam nadzieję, że jednak jakoś się dogadamy, że uda nam się zatrzeć wszystko, co nieprzyjemne i zacząć od nowa, wiesz, Gia? – westchnęła. - Wcale nie zależało mi na „romantycznych bzdetach”...
- Minął ponad rok, a ty dalej zapluwasz się herbatą gdy go widzisz czy z nim rozmawiasz – zauważyła Gianna, trącając siostrę łokciem między żebra.
- Czas jest przeciwko mnie.
- Po prostu nie chcesz o nim zapomnieć.
- Problem w tym, że ja nie mam o czym zapominać – prychnęła. – Nie łączyło nas nic oprócz paru przypadkowych rozmów, uśmiechów i dróg. Po prostu każde jego słowo wywarło zbyt duże piętno na życiorysie. No i może trochę za bardzo go polubiłam. Ale mógł być przynajmniej ze mną szczery...

*

- Luigi, mogę cię o coś poprosić? - odezwała się po kilku minutach milczenia. Zamachała nogami, rozchlapując wodę wszystkie strony. Siatkarz podniósł na nią obojętny wzrok i spojrzał wyczekująco. - Opuść trochę gardę.
- Słucham?
- Zapomnij chociaż na chwilę, że jesteś całkiem popularny. Nie znasz mnie za dobrze, a jednak usiadłeś obok, naruszyłeś moją sferę sacrum, w której sama czułam się naprawdę dobrze. Dlatego zdejmij na chwilę maskę i bądź po prostu Lui’m.
Patrzył na nią bez słowa. Widziała w jego oczach rezerwę i sceptycyzm.
- Guzik mnie obchodzi twój wizerunek publiczny. Jesteś po prostu osobą. Wszyscy są po prostu osobami - wyrzuciła z siebie. - Nie masz pojęcia, jakie to było dla mnie dziwne uczucie, kiedy przyszedłeś do kawiarni i rozmawiałeś ze mną jak normalny człowiek. Ale przecież tym właśnie jesteście: normalnymi ludźmi, którzy robią coś wyjątkowego. Szczerze powiedziawszy, kiedy przyszedłeś, miałam nadzieję, że p o z n a m jednego z tych, których życie przy okazji stanowi inspirację dla innych.
- Nie bardzo wiem, czego ode mnie chcesz – odpowiedział nieco poirytowany. Mięśnie jego twarzy były wyraźnie napięte. Cały był napięty. Maura uśmiechnęła się znów i wzruszyła ramionami.
- Jestem kibicem siatkówki. Miałam po prostu nadzieję, że pogadam z osobą, która kocha ją tak bardzo, że podporządkowała jej całe swoje życie.
Z kieszeni Luigi’ego dobiegł ich dźwięk komórki. Skrzywiła się, kiedy siatkarz posłał jej nieco chłodne spojrzenie i wstał.
- Miło było znów spotkać - powiedziała, wyciągając do niego rękę. Była trochę zaskoczona tak chłodnym traktowaniem, ale nie mogła mu się dziwić – poruszyła grząski grunt. Przez chwilę miała wrażenie, że siatkarz zignoruje jej dłoń i nawet chciała już ją cofnąć, kiedy Randazzo schwycił ją w mocnym uścisku. Dziwny prąd przeciął wzdłuż kręgosłup Maury, gdy ich spojrzenia się spotkały. Uśmiechnęła się głupawo, jak to zwykle robiła, tracąc panowanie nad mięśniami twarzy i przez chwilę miała nadzieję, że siatkarz znów się roześmieje. Ale nie - wolał zachować powagę. To deprymowało.
- Skąd wiesz, że to właśnie nie jest Lui?
Wypuścił jej rękę z uścisku, odwrócił się i unosząc rękę w geście pożegnania, odszedł.
- Bo trochę dałeś się poznać w Zakątku.

6 komentarzy:

  1. Odpowiedzi
    1. Po pierwsze - słowa Maury, że nie ma o czym zapominać, bo to zlepek przypadkowych sytuacji, gestów i słów zabolał mnie prosto w moje serduszko. Rozumiem to doskonale, bo sama mówiłam takie zdanie wielokrotnie w kontekście jednej osoby.
      Po drugie - mam niesamowitą ochotę dać Randazzo w ryj.
      Po trzecie - nie wiem jak ty, Aduś, możesz pisać coś tak cudownego.
      Po czwarte - mam nadzieję, że Maura jeszcze pokocha siatkówkę. Siatkówkę warto kochać, nawet jeśli taki dupek wszystko zniszczył.

      Usuń
  2. trafiłaś ze smutną Maurą w odpowiedni nastrój. nie zasługiwała na takie traktowanie.

    OdpowiedzUsuń
  3. A tam przepraszam. Nie przepraszaj, że za krótko bo jest krótko a przy tym bardzo jakościowo. Wolę krótko a tak dobrze. Także tak Luigi cazzo ty to jednak jesteś durny...

    OdpowiedzUsuń
  4. O rany, jak ja kocham tę piosenkę! *przerwa na posłuchanie i teledysk* Okej, naprawdę ją kocham. I bardzo pasuje do tej Twojej dwójki, która ujmuje mnie coraz bardziej z każdym rozdziałem. Rzeczywiście trochę z nich taki ogień i benzyna. Tylko nie wiem, które to które, bo jedno podpala drugie nawzajem i potem oboje płoną - ze wzajemnej nienawiści, może miłości, przez przeszłość, przez teraźniejszość i wszystkie niewypowiedziane słowa. Ależ mądrością zajechałam.
    Cóż ten Luigi nawywijał, co? O ile dobrze zrozumiałam, między nim a Maurą była jeszcze trzecia osoba, o której panna Schiavone nie wiedziała, tak? A to... Okej, poczekam z głębszymi osądami, ale i tak... Ugh.
    Ta ich rozmowa telefoniczna... Sama nie wiem, jak to ująć, ale tak chwyciła mnie za serce, bo mam zdecydowaną słabość do bohaterów, którzy skrywają się za maską światła dziennego i swojej popularności; którzy dopiero po zachodzie odkrywają swoją prawdziwą twarz, niejednokrotnie pełną smutku, nieszczęśliwą, tak różniącą się od tej uśmiechniętej, którą prezentują wszystkim ludziom. I chyba właśnie taki Luigi tu jest, przynajmniej tak zrozumiałam z jego rozmowy z Maurą. Okej, tak, zdecydowanie uwielbiam takich bohaterów. Od razu inaczej patrzę na Luigiego i zaczynam dostrzegać, że w tej dwójce wina nie istnieje tylko po jego stronie. Jakoś nie potrafię wyzbyć się wrażenia, że o ile Lui zawiódł Maurę, tak pewnie w jakimś stopniu Maura również zawiodła jego. Każdy ma swoje oczekiwania, które nie zostają spełniane, prawda? Sama nie wiem... Może wraz z każdymi rozdziałami dostanę więcej odpowiedzi na pytania, które pojawiają mi się na bieżąco w głowie. :)
    To nic, że krótko, ale jest treściwie, a to najważniejsze. Ja Ciebie też bardzo mocno ściskam i przepraszam, że nie odezwałam się pod poprzednim rozdziałem. Trzymaj się ciepło i czekam na kolejne Twoje fantastyczne rozdziały. <3

    OdpowiedzUsuń
  5. Ależ między nimi są emocje... Musiało dużo się wydarzyć, prawda?

    OdpowiedzUsuń