Kiedy tylko Maura odebrała z
dworca młodszą siostrę, dotarły do domu i wparowały do kuchni,
pospiesznie podeszła do okna i otworzyła je na oścież. Zaraz
potem pobiegła do swojego pokoju, zwaliła leżące na parapecie
papiery na łóżko i tam również z desperacją chwyciła za
plastikowy uchwyt, aby wpuścić do mieszkania choć trochę świeżego
powietrza. Stanęła po środku i rozpostarła ramiona w niemym
oczekiwaniu na choćby najmniejszy podmuch.
Gia stanęła w progu pokoju i
spojrzała na nią z rozbawieniem.
- Czekasz aż anioły porwą cię
w niebiosa?
Maura uciszyła ją
zniecierpliwionym syknięciem i zamknęła oczy. Ale powietrze wciąż
stało w miejscu. Nie drgnęło nawet na moment. Otworzyła jedno
oko, potem drugie i opuściła ze zrezygnowaniem ręce.
- Ojej – odezwała się znowu
Gianna z udawanym zmartwieniem. – Wniebowstąpienie nie nastąpiło.
– Starsza Schiavone zgarbiła się żałośnie. Jedyne czego teraz
pragnęła to odrobina wiatru. Odrobina zimna. Wszystko kleiło się
do niej i miała wrażenie, że powietrze, którym oddychała, równie
dobrze można by było pokroić nożem. – To pewnie dlatego, że
nie wzięłaś ulotki od tego gościa, który stał pod bankiem.
- Topię się – stęknęła.
- To bardzo nie po
chrześcijańsku.
- Mam w dupie ulotki. – Gianna
pokręciła z niezadowolenia głową. – Co mam zrobić, żeby się
nie topić?
- Nie wiem. Wsadź głowę do
lodówki. – Momentalnie Maurze rozbłysły oczy. Przepchnęła się
obok siostry i pognała do kuchni. – To był żart – usłyszała
wołanie. Wachlując się koszulką, Gia przeszła do drugiego
pomieszczenia.
Tancerka stanęła jak wryta
przed buczącym prostokątem z ręką wyciągniętą przed siebie.
Uśmiech, który jeszcze przed chwilą rozświetlał jej twarz, nagle
zgasł, a oczy zeszkliły się niebezpiecznie.
- To był żart – powtórzyła
Młoda jeszcze raz, opierając się łokciami o zimny blat stołu.
Maura pokręciła zdecydowanie
głową.
- To było genialnie –
odpowiedziała łamiącym się głosem.
- Serio? No to otwórz.
- Nie mogę.
- Dlaczego?
- Zrobiłam dzisiaj zakupy –
jęknęła i spojrzałam na siostrę z wyrzutem. – Przecież nie
otworzę lodówki pełnej jedzenia w taki upał. – W jej oczach
stanęły łzy. – Tyle jedzenia. Jemy coś?
Gia pokręciła przecząco głową,
z trudem tłumiąc śmiech.
- Ja też nie jestem głodna –
odpowiedziała starsza na to i usiadłam przy stole, przytykając do
jego powierzchni rozpalony policzek. – Może rzeczywiście powinnam
wziąć tę ulotkę.
Gianna usiadła naprzeciwko niej,
przetarła usta wierzchem dłoni i skrzywiła się z niesmakiem.
– Masz chusteczki?
Maura schyliła się i wyciągnęła
spod krzesła torebkę.
- Znajdź sobie.
Zaraz połowa jej zawartości
znalazła się na stole. Stosik papierów, papierków i papierzątek,
długopisy i wkłady do długopisów, chusteczki: te czyste i nie.
Tancerka zmierzyła to wszystko krytycznym spojrzeniem, po czym ze
zrezygnowaniem odwróciła wzrok.
- Luigi dzwoni.
W kuchni rozległo się
przeciągłe westchnienie.
- Odrzuć.
- O co w tym chodzi? Nie odzywał
się rok i nagle sobie o tobie przypomniał?
- Ja pierwsza zadzwoniłam –
wyjaśniła Maura ze wzruszeniem ramion.
- Chyba żartujesz! – podniosła
głos jej młodsza siostra. – Po co? Mało ci było?
- Oj, bo wpadliśmy na siebie po
ich meczu w Perugii. Zdenerwował mnie. Więc mu powiedziałam to i
owo.
- Upiłaś się przez niego! –
Gia pokręciła głową z politowaniem. – Nigdy nie zapomnisz, co?
- A ty byś zapomniała? –
zapytała retorycznie Maura, wstając od stołu. - Pokój na końca
korytarza po lewej jest twój. Rozgość się. Jak wrócę z treningu
to się przejdziemy po mieście.
*
Zapach świeżo zaparzonej
herbaty roznosił się w jej pokoju, a deszcz bębnił rytmicznie w
okna, kiedy rozsiadła się wygodnie na łóżku, opierając się
plecami o stos puszystych poduszek. Światło z pokoju naprzeciwko
przesączało się przez uchylone drzwi, rzucając na podłogę
podłużne snopy żółtawej poświaty. Oplotła palcami sporawy
kubek i przymknęła ze znużeniem oczy. Do jej uszu dochodziły zza
ściany przyciszone rozmowy na jakieś nieokreślone i nieważne
tematy. Sploty słów i dźwięków kompletnie pozbawionych sensu.
Wszystko wokół wydawało się pozbawione sensu: śmierć mamy,
codzienne treningi i szkoła, dzięki którym jakoś pchało się
dzień do przodu, te wszystkie dni, ten cały czas, który jakoś
trzeba było przeżyć. I po co? Żeby znowu przeżywać ten sam
dzień od nowa, aż w końcu zabraknie sił i wszyscy będą mieli
jej dosyć? Bo przecież starych i stetryczałych ludzi z reguły się
nie lubi. Bo przecież są wciąż zmęczeni, wciąż niezadowoleni,
zgorzkniali. A potem człowiek umiera i świat o nim zapomina. I jest
zupełnie tak, jakby wcale go nie było. Bo przecież tysiące
młodych czeka, aby zająć jego miejsce i przyczynić się do jego
nieistnienia. I jaki to ma sens? To czekanie na nieuniknione? Upiła
z kubka łyk gorącej herbaty i wypuściła głośno powietrze. Ten
sens zniknął jej z pola widzenia. Kiedyś walczyła o niezależność.
Kiedyś miała jakiś cel, ku któremu dążyła, który pchał ją
do przodu przez prozaiczność każdego dnia. Teraz miała wrażenie,
że stała w miejscu, mimo że świat gnał dalej, nie oglądając
się za siebie; nie czekając na spóźnionych nawet sekundy.
- Maura? – Drgnęła na
dźwięk czyjegoś głosu i raptownie otworzyła oczy. W uchylonych
drzwiach stał jej tato, nerwowo uderzając zwiniętym plikiem
papierów w prawą dłoń. – Mogę wejść?
Nie doczekawszy się
odpowiedzi, wszedł niepewnie do środka, ponownie wpuszczając do
pokoju snopy żółtawego światła. Upiła kolejny łyk herbaty i
wbiła wzrok w swoje kolana. Nie była w nastroju do rozmowy. Co z
tego, że unikała członków rodziny od ostatniej rozmowy z Gią.
Chyba miałam prawo do odrobiny prywatności; nawet jeśli lada dzień
miała wyjechać z miasta – o ile nie rzuci tańca. Ojciec usiadł
obok niej. Długie nogi zwisały mu poza krawędź łóżka.
- Chciałem ci zaproponować
herbatę, ale widzę, że już masz – powiedział po chwili
milczenia. Wzruszyła lekko ramionami. – Pokłóciłaś się z Gią
– odezwał się znowu. – Jest jej przykro, że nagadała ci tyle
rzeczy. Wiesz, ona też nie ma ostatnio łatwo.
Maura zamknęła oczy, czując
jak fala słów sprzed kilku dni zalewa jej umysł.
- Miała rację –
powiedziała wreszcie zachrypniętym głosem. Odchrząknęła
niecierpliwie, zaciskając palce na kubku. – Niech jej nie będzie
przykro.
Pan Schiavone rzucił córce
zmartwione spojrzenie.
- Nie wiem, o co wam poszło,
ale nie warto dla tego poświęcać siostrzanej przyjaźni.
- Niczego nie poświęcam.
- To porozmawiaj z nią.
- Nie mam ostatnio nastroju do
rozmów.
- Tak – mężczyzna podrapał
się po głowie. – Zauważyłem. Czy to… - Otworzyła oczy i
spojrzała na niego podejrzliwie. – Gianna mi mówiła, że
poprztykaliście się z Luigim.
- Gia powinna się nauczyć
trzymać język za zębami. To nic takiego.
Położył swoją rękę na
jej splecionych dłoniach.
- Przecież wiesz, że chciała
dobrze.
- Nic już nie wiem.
Zacieśnił swój uścisk i
uśmiechnął się niepewnie.
- Zawsze możesz na nas
liczyć. Mam nadzieję, że to akurat wiesz.
Odwróciła od niego wzrok.
- Nic już nie wiem –
powtórzyła. – Kompletnie nic.
Siedzieli tak w ciszy przez
parę minut, wsłuchując się w szmery muzyki dobiegającej z
drugiego pokoju. Uparcie wpatrywała się w kubek stygnącej herbaty,
zaciskając z dziecinnym zacięciem usta. Po chwili poczuła, jak
ojciec całuje ją przelotnie w głowę i ściskając mocno jej
dłonie, podnosi się do pozycji stojącej.
- To ty zawsze mówiłaś:
uśmiechnij się, przecież nie może być aż tak źle. – I
ściskając w dłoni papiery, wyszedł z pokoju.
Odstawiła kubek na parapet i
położyła się, podciągając kolana pod brodę. Czuła się
zniesmaczona samą sobą. Czuła się zniesmaczoną swoją słabością.
Słowa Gianny zadudniły jej w głowie.
Czy ty naprawdę myślałaś, że
coś z tego będzie? Bez obrazy, Mimi, ale to nie nasza liga. Weź
się w garść, to nic nie znaczyło. To nic nigdy nie miało
znaczyć. I nigdy nie będzie.
Zamknęła oczy. To nie była
prawda. Dla niej to było wszystkim.
*
Telefon po raz kolejny zawibrował
w jej kieszeni. Gianna rzuciła siostrze znaczące spojrzenie, jednak
tym razem powstrzymała się od komentarza. Maura ze złością
wyjęła komórkę i odebrawszy połączenie, przyłożyła ją do
ucha.
- Halo?
- Pisałem do ciebie - powiedział
z wyrzutem. - A ty mnie kompletnie zlałaś.
Prychnęła.
- A czego się spodziewałeś? –
warknęła i przestąpiła niecierpliwe z nogi na nogę. – Że
wyznam ci miłość, telefonicznie rzucę ci się na szyję i…
- Czegokolwiek – przerwał jej.
Wyobraziła sobie, jak zaciska usta.
- Czegokolwiek – powtórzyła.
– Ja się spodziewałam czegokolwiek przez ten rok, kiedy się nie
odzywałeś. Po tym jak zwiałeś do Vibo Valentii, zamiast ze mną
szczerze porozmawiać.
- Bo akurat chciałaś, żebym
został – prychnął. – Nie rozśmieszaj mnie. Wyraźnie dałaś
mi do zrozumienia, że nie chcesz mieć ze mną więcej do czynienia.
I ty mówisz o szczerej rozmowie?
- Nie próbuj zwalać wszystkiego
na mnie. Gdybyś był prawdziwym facetem, nie brałbyś dupy w troki
tylko dlatego, że usłyszałeś kilka nieprzyjemnych słów.
- Odezwała się pani idealna.
Pewnie gdybyśmy rozmawiali teraz w cztery oczy, znowu dałabyś mi w
twarz, co? Bo przecież błędów się nie popełnia. Kto normalny
popełnia błędy?
- Oczywiście, bo najłatwiej
powiedzieć, że wszyscy popełniają błędy i oczekiwać, że to
wszystko usprawiedliwia. Że każdy ma jakiś pieprzony obowiązek,
żeby przymknąć na to oko, puścić w niepamięć, pogłaskać po
główce i powiedzieć, że wszystko będzie dobrze. Bo przecież
każdemu może się zdarzyć, bo przecież to nie twoja wina.
- Ile razy mam powtarzać, że to
wszystko nie było rezultatem jakiegoś diabelnego planu?
- A ile razy ja mam powtarzać,
że to nic nie zmienia? Swoją drogą jestem ogromnie ciekawa, jak
twoja dziewczyna zareagowała na te rewelacje. – Zamilkł. –
Oczywiście zakładając, że w ogóle jej powiedziałeś.
- Nie twój zasrany interes, czy
jej powiedziałem.
- Innymi słowy nie powiedziałeś.
I jakoś specjalnie mnie to nie dziwi.
- No proszę, mów dalej, jakim
to jestem okropnym człowiekiem. Proszę, wyrzuć to z siebie.
- Jesteś – tupnęła ze
złością nogą, tracąc nad sobą panowanie. – Jesteś. I jest to
tym gorsze, że przez ciebie cały obraz siatkówki zbrzydł i
spospoliciał. Miałeś być wyjątkowy. Miałeś być wyjątkowy tak
jak sam sport. A okazałeś się zwykłym facetem.
- Jestem zwykłym facetem –
przerwał jej niecierpliwie. – Jestem zwykłym człowiekiem. Sama
mnie prosiłaś, żebym zrzucił maskę, przez pryzmat której widzą
mnie kibice. A kiedy stałem się sobą i wyszło na jaw, że nie
jestem idealny, zaraz zaczęły się twoje frustracje.
- Nie to miałam na myśli,
mówiąc, że jesteś zwykłym facetem.
- Gówno prawda. Dokładnie to
miałaś na myśli. – Maura otworzyła usta, żeby coś powiedzieć,
ale Luigi wszedł jej w słowo. – Ty też miałaś być wyjątkowa.
Miałaś być kimś, przed kim nie musiałbym niczego ukrywać.
Miałaś być kimś, przy kim mógłbym być sobą. A okazałaś się
nie lepsza od tych wszystkich dziewczyn, które marzą o
romantycznych bzdetach i gówno wiedzą o rzeczywistości.
- Odezwał się ktoś, kto żyje
w swoim małym siatkarskim świecie i wszystko widzi przez pryzmat
swojej sławy.
- W dupie mam swoją sławę –
odpowiedział poirytowany.
- To dlaczego wszystkich osądzasz
pod jej kątem? Dlaczego sądzisz, że moje frustracje wynikają
tylko z jakichś chorych fantazji? Myślisz, że granie na dwa fronty
przez jakiegokolwiek innego faceta byłoby spoko i git? – Wypuścił
głośno powietrze. – Masz rację. Mam niewyobrażalną ochotę dać
ci teraz w twarz.
- Nie wiem, po co w ogóle
rozmawiamy – powiedział po chwili przez zaciśnięte zęby. – To
nie ma najmniejszego sensu.
- No to się rozłącz. Nie
krępuj się – powiedziała podniesionym głosem i gdyby jej ręce
nie trzęsły się tak bardzo, rzuciłaby telefonem o płytki. –
Idź, żyj jak ci się podoba i daj wreszcie o sobie zapomnieć.
Gia spojrzała na nią
zaskoczona.
- Dobrze wiesz, że nie dam o
sobie zapomnieć.
- Skończ!
Po chwili w słuchawce usłyszała
głuche pikanie i ze złością wcisnęła telefon z powrotem do
torby. Usiadła na jednej z ławek w parku obok siostry, mierzącej
ją krytycznym spojrzeniem.
- Miałam nadzieję, że jednak
jakoś się dogadamy, że uda nam się zatrzeć wszystko, co
nieprzyjemne i zacząć od nowa, wiesz, Gia? – westchnęła. -
Wcale nie zależało mi na „romantycznych bzdetach”...
- Minął ponad rok, a ty dalej
zapluwasz się herbatą gdy go widzisz czy z nim rozmawiasz –
zauważyła Gianna, trącając siostrę łokciem między żebra.
- Czas jest przeciwko mnie.
- Po prostu nie chcesz o nim
zapomnieć.
- Problem w tym, że ja nie mam o
czym zapominać – prychnęła. – Nie łączyło nas nic oprócz
paru przypadkowych rozmów, uśmiechów i dróg. Po prostu każde
jego słowo wywarło zbyt duże piętno na życiorysie. No i może
trochę za bardzo go polubiłam. Ale mógł być przynajmniej ze mną
szczery...
*
- Luigi, mogę cię o coś
poprosić? - odezwała się po kilku minutach milczenia. Zamachała
nogami, rozchlapując wodę wszystkie strony. Siatkarz podniósł na
nią obojętny wzrok i spojrzał wyczekująco. - Opuść trochę
gardę.
- Słucham?
- Zapomnij chociaż na chwilę,
że jesteś całkiem popularny. Nie znasz mnie za dobrze, a jednak
usiadłeś obok, naruszyłeś moją sferę sacrum, w której sama
czułam się naprawdę dobrze. Dlatego zdejmij na chwilę maskę i
bądź po prostu Lui’m.
Patrzył na nią bez słowa.
Widziała w jego oczach rezerwę i sceptycyzm.
- Guzik mnie obchodzi twój
wizerunek publiczny. Jesteś po prostu osobą. Wszyscy są po prostu
osobami - wyrzuciła z siebie. - Nie masz pojęcia, jakie to było
dla mnie dziwne uczucie, kiedy przyszedłeś do kawiarni i
rozmawiałeś ze mną jak normalny człowiek. Ale przecież tym
właśnie jesteście: normalnymi ludźmi, którzy robią coś
wyjątkowego. Szczerze powiedziawszy, kiedy przyszedłeś, miałam
nadzieję, że p o z n a m jednego z tych, których życie przy
okazji stanowi inspirację dla innych.
- Nie bardzo wiem, czego ode
mnie chcesz – odpowiedział nieco poirytowany. Mięśnie jego
twarzy były wyraźnie napięte. Cały był napięty. Maura
uśmiechnęła się znów i wzruszyła ramionami.
- Jestem kibicem siatkówki.
Miałam po prostu nadzieję, że pogadam z osobą, która kocha ją
tak bardzo, że podporządkowała jej całe swoje życie.
Z kieszeni Luigi’ego dobiegł
ich dźwięk komórki. Skrzywiła się, kiedy siatkarz posłał jej
nieco chłodne spojrzenie i wstał.
- Miło było znów spotkać -
powiedziała, wyciągając do niego rękę. Była trochę zaskoczona
tak chłodnym traktowaniem, ale nie mogła mu się dziwić –
poruszyła grząski grunt. Przez chwilę miała wrażenie, że
siatkarz zignoruje jej dłoń i nawet chciała już ją cofnąć,
kiedy Randazzo schwycił ją w mocnym uścisku. Dziwny prąd przeciął
wzdłuż kręgosłup Maury, gdy ich spojrzenia się spotkały.
Uśmiechnęła się głupawo, jak to zwykle robiła, tracąc
panowanie nad mięśniami twarzy i przez chwilę miała nadzieję, że
siatkarz znów się roześmieje. Ale nie - wolał zachować powagę.
To deprymowało.
- Skąd wiesz, że to właśnie
nie jest Lui?
Wypuścił jej rękę z
uścisku, odwrócił się i unosząc rękę w geście pożegnania,
odszedł.
- Bo trochę dałeś się
poznać w Zakątku.
Klepię!
OdpowiedzUsuńPo pierwsze - słowa Maury, że nie ma o czym zapominać, bo to zlepek przypadkowych sytuacji, gestów i słów zabolał mnie prosto w moje serduszko. Rozumiem to doskonale, bo sama mówiłam takie zdanie wielokrotnie w kontekście jednej osoby.
UsuńPo drugie - mam niesamowitą ochotę dać Randazzo w ryj.
Po trzecie - nie wiem jak ty, Aduś, możesz pisać coś tak cudownego.
Po czwarte - mam nadzieję, że Maura jeszcze pokocha siatkówkę. Siatkówkę warto kochać, nawet jeśli taki dupek wszystko zniszczył.
trafiłaś ze smutną Maurą w odpowiedni nastrój. nie zasługiwała na takie traktowanie.
OdpowiedzUsuńA tam przepraszam. Nie przepraszaj, że za krótko bo jest krótko a przy tym bardzo jakościowo. Wolę krótko a tak dobrze. Także tak Luigi cazzo ty to jednak jesteś durny...
OdpowiedzUsuńO rany, jak ja kocham tę piosenkę! *przerwa na posłuchanie i teledysk* Okej, naprawdę ją kocham. I bardzo pasuje do tej Twojej dwójki, która ujmuje mnie coraz bardziej z każdym rozdziałem. Rzeczywiście trochę z nich taki ogień i benzyna. Tylko nie wiem, które to które, bo jedno podpala drugie nawzajem i potem oboje płoną - ze wzajemnej nienawiści, może miłości, przez przeszłość, przez teraźniejszość i wszystkie niewypowiedziane słowa. Ależ mądrością zajechałam.
OdpowiedzUsuńCóż ten Luigi nawywijał, co? O ile dobrze zrozumiałam, między nim a Maurą była jeszcze trzecia osoba, o której panna Schiavone nie wiedziała, tak? A to... Okej, poczekam z głębszymi osądami, ale i tak... Ugh.
Ta ich rozmowa telefoniczna... Sama nie wiem, jak to ująć, ale tak chwyciła mnie za serce, bo mam zdecydowaną słabość do bohaterów, którzy skrywają się za maską światła dziennego i swojej popularności; którzy dopiero po zachodzie odkrywają swoją prawdziwą twarz, niejednokrotnie pełną smutku, nieszczęśliwą, tak różniącą się od tej uśmiechniętej, którą prezentują wszystkim ludziom. I chyba właśnie taki Luigi tu jest, przynajmniej tak zrozumiałam z jego rozmowy z Maurą. Okej, tak, zdecydowanie uwielbiam takich bohaterów. Od razu inaczej patrzę na Luigiego i zaczynam dostrzegać, że w tej dwójce wina nie istnieje tylko po jego stronie. Jakoś nie potrafię wyzbyć się wrażenia, że o ile Lui zawiódł Maurę, tak pewnie w jakimś stopniu Maura również zawiodła jego. Każdy ma swoje oczekiwania, które nie zostają spełniane, prawda? Sama nie wiem... Może wraz z każdymi rozdziałami dostanę więcej odpowiedzi na pytania, które pojawiają mi się na bieżąco w głowie. :)
To nic, że krótko, ale jest treściwie, a to najważniejsze. Ja Ciebie też bardzo mocno ściskam i przepraszam, że nie odezwałam się pod poprzednim rozdziałem. Trzymaj się ciepło i czekam na kolejne Twoje fantastyczne rozdziały. <3
Ależ między nimi są emocje... Musiało dużo się wydarzyć, prawda?
OdpowiedzUsuń