środa, 9 września 2015

6. Here’s to me and here’s to you.


- Maura? – usłyszała wołanie z kuchni. Odłożyła książkę na szafkę obok łóżka i leniwie, bez większego przekonania wstała i przeszła do drugiego pomieszczenia. Oparła się ramieniem o framugę i przeciągle ziewając, popatrzyła pytającym spojrzeniem na młodszą siostrę. – Idziesz?
Zmrużyła oczy i zmarszczyła czoło, próbując rozpoznać świstek papieru, który ściskała w palcach Gia. Wzruszyła ramionami, gdy doczytała, że to zaproszenie na przedpremierową kolację. Mimowolnie nogi się pod nią ugięły, gdy uświadomiła sobie, że następny dzień miał być tym przełomowym w jej dotychczasowej karierze.
- Raczej nie.
- Chodźmy – zaproponowała Gianna. – Zaproszenie jest dla dwóch osób. Chyba nie odmówisz młodszej siostrze? Pojutrze wracam do Maceraty...
- Nie bierz mnie pod włos – zastrzegła Maura. Kącik jej ust drgnął, gdy Młoda spojrzała na nią błagalnym spojrzeniem. – Oj, no...!
- Nie możesz ciągle siedzieć w domu i się nad sobą użalać!
- Nie użalam się nad sobą.
- W porządku – dała za wygraną Gia. – Ale i tak pójdziemy.
Tancerka westchnęła.
- Nawet nie mam się w co ubrać.
Nim się zorientowała, siostra wyminęła ją i pospiesznie udała się do jej pokoju. Maura podążyła śladem młodszej Schiavone i z niechęcią i sceptyzmem obserwowała, jak ta przeglądała zawartość jej szafy, aż w końcu z triumfalnym uśmiechem wyjęła kreację – jej zdaniem – idealną na taką okazję.
- I czemu kłamiesz? – wyszczerzyła zęby i położyła sukienkę na łóżku. – Zbieraj się!
Maura czuła się nieswojo w czarnej sukience i z mocno umalowanymi oczami. Miała wrażenie, że te dwa pozornie nic nie znaczące elementy sprawiły, że stała się kimś innym. Kimś, kogo obecność niesamowicie ją krępowała. I choć w tramwaju udało jej się zetrzeć część jasnoczerwonej szminki z ust, jej kolor wciąż był widoczny. Podkreślone czarnym eyelinerem oczy patrzyły płochliwie po ludziach, starając się odeprzeć ich spojrzenia. A nienaturalnie zaróżowione policzki zdawały się sugerować dobry humor, pomimo podłużnych zmarszczek żłobiących nieustannie jej czoło. Wygląd mówił jedno, zachowanie – drugie.
- Nie spinaj się tak – mówiła cały czas Gianna, dając za każdym razem kuksańca w bok, ale Maura nie mogła się odprężyć. Podświadomość kazała jej zachować czujność, jakby lada moment miało wydarzyć się coś niespodziewanego.
Kiedy dotarły na miejsce, pragnęła jedynie jak najprędzej stamtąd uciec, ale silny uścisk Gii był niewzruszony i z nieugiętą stanowczością zaprowadziła starszą siostrę do stolika, przy którym siedziała już część obsady. Kolację czas zacząć.
Nie potrafiła skupić się na tym, o czym rozmawiali tancerze i ich osoby towarzyszące. Czuła się przytłoczona przez otaczających ją ludzi, chociaż Diego raz po raz posyłał jej ciepłe uśmiechy, Gianna pokrzepiająco ściskała ją za rękę, a młoda Matilde wyglądała na jeszcze bardziej zagubioną niż Maura. Przeprosiła i wstała od stołu, nim podano deser. Potrzebowała przerwy.
Wyszła przed budynek restauracji i odetchnęła głęboko. Podmuch chłodnego wieczornego wiatru orzeźwił ją. Poklepała się energicznie po policzkach i oparła plecami o kamienny murek. Jakaś para obłapiała się zachłannie zaledwie kilka metrów ode niej, ale jakoś specjalnie jej to nie przeszkadzało. Miała tylko nadzieję, że Gianna jej tu nie znajdzie.
- Maura?
Podniosła gwałtownie głowę na dźwięk męskiego głosu dochodzącego z góry. Spojrzała w tę twarz raz, drugi, trzeci. A następnie zaśmiała się pod nosem z niedowierzaniem. To było jakieś fatum. Jakieś paskudne fatum, przed którym nie było ucieczki.
- Nie wierzę – mruknęła, kręcąc głową. – Nie wierzę. Nie wierzę!
Uderzyła zaciśniętą pięścią w kamienny murek i syknęła. Coś złowieszczo chrupnęło w jej knykciach. Jeszcze tego jej brakowało przed premierą... Zaklęła pod nosem i odepchnęła się z zamiarem pójścia z powrotem do środka.
- Zaczekaj – powiedział Luigi i złapał ją za ramię. Wszystkie mięśnie jej ciała nagle odmówiły posłuszeństwa. Ich spojrzenia się spotkały.
- Co ty tu robisz? – warknęła nieprzyjaźnie.
Siatkarz zmarszczył brwi i rozluźnił swój uścisk na jej ramieniu.
- Przecież prosiłaś, żebym przyjechał.
Maura parsknęła nerwowym śmiechem i obrzuciła go zdziwionym spojrzeniem.
- Że niby kiedy?
- Półtorej godziny temu?
Zrobiła w głowie szybkie obliczenia i zmarszczyła ze złością brwi. Cholerna Gia.
- Nieważne – powiedziała w odpowiedzi na jego pytające spojrzenie i odwróciła się, żeby odejść, ale znowu złapał ją za ramię. Zawsze musi postawić na swoim, pomyślała ze złością.
- Jak to „nieważne”? – warknął poirytowany. – Poważnie? Serio? Kurwa, mam tego dosyć.
Wyrwała swoją rękę z jego uścisku.
- Wyobraź sobie, że ja też.
- Nie jestem twoja pieprzoną zabawką – powiedział podniesionym głosem.
Czuła, jak jej policzki robią się ciemnoczerwone. Nie wiedziała, czy ze złości, czy ze wstydu, czy może z gorąca. Może ze wszystkiego naraz.
- No to wracaj do Citta di Castello. Idź! To ci akurat wychodzi najlepiej.
- Czy ty siebie słyszysz? Przecież przyjechałem. Przyjechałem pięćdziesiąt kilometrów jak pies z podkulonym ogonem, do cholery. Tak jak zresztą prosiłaś!
- Nie prosiłam! – krzyknęła, robiąc krok w jego stronę.
- Co, nabawiłaś się osobowości wielorakiej?
- Wal się!
- Sama się wal!
- Rozkapryszony dupek!
- Zasrany dzieciak!
- Cholerny siatkarzyk!
Luigi uderzył pięścią w kamienny murek tuż przy jej twarzy i sapnął z wściekłości.
- Przestań. Mam tego dosyć. Mam dosyć tych pieprzonych kłótni. – Spojrzał jej prosto w oczy i zmarszczył brwi ze złością. – Nie wierzę, że kiedyś rozmawialiśmy normalnie. Nie wierzę, że tęskniłem za tymi rozmowami. Nie wierzę, że tęskniłem za tobą.
Nie odpowiedziała.
- Jesteś kłótliwa, pyskata, niewyrozumiała, arogancka, opryskliwa i zadzierasz nosa jak… jak… - wypuścił głośno powietrze. – Tak świetnie się kryłaś czy po prostu sfiksowałaś przez ostatni rok?
Maura wymierzyła siatkarzowi siarczystego policzka i wytknęła w jego stronę palec wskazujący.
- Nie masz zielonego pojęcia, co się działo przez ten rok, kiedy cię nie było. To ty wyjechałeś. To ty mnie zostawiłeś zaraz po śmierci mamy. Nie masz prawa mnie teraz osądzać.
Patrzył na nią przez chwilę, mierząc chłodnym spojrzeniem. Ich nosy prawie się stykały. Czuła na skórze twarzy jego przyspieszony oddech. A potem zrobił dwa kroki w tył, oderwał ode niej swoje spojrzenie, odwrócił się i zniknął za rogiem.

*

Gorąco unoszące się od rozgrzanego asfaltu piekło ich w łydki, kiedy szli opustoszałą ulicą, trzymając się za dłonie. Wszystko wokół pogrążone było w swoistym letargu; mijający ich ludzie o nieobecnych spojrzeniach z wysiłkiem utrzymywali swoje cięższe niż zazwyczaj ciała w pozycji pionowej, a rozbiegane zwykle dzieciaki powłóczyły nogami, chowając się w cieniach rzucanych przez dachy budynków. Maura również ledwie pchała siebie do przodu, stawiając powoli to prawą, to lewą stopę. Gdyby nie oparcie, jakie dawała jej ręka Luigi’ego, najprawdopodobniej już dawno leżałaby na asfalcie jak długa. I tam by już pewnie została.
- Boże, sauna jak na siłowni – powiedział, ocierając czoło końcem koszulki. – Tylko tam przynajmniej słońce tak nie świeci.
- Podobno jak się człowiek spełni sportowo – zaczęła, próbując odwrócić jego myśli od upału – to odczuwa to w ten sam sposób, jakby się zakochał. – Randazzo uniósł obie brwi do góry i spojrzał na nią z pobłażaniem. – Musisz opływać w miłość – dodała i zaśmiała się pod nosem.
- O tak, opływam. Zdecydowanie. Zwłaszcza w tym sezonie – powiedział cierpko. Szturchnęła go w ramię.
- Przestań. Jeszcze się odbijesz. Wiem to. – Wzruszył ramionami jakby od niechcenia, ale widziała, że rysy jego twarzy lekko stwardniały. – Za to w zeszłym musiałeś być chyba w stanie ciągłego upojenia.
- Zaraz upojenia.
- Powiem więcej, tyś się chyba upajał odkąd dostałeś powołanie do juniorów.
Usta Luigi’ego wygięły się w lekkim uśmiechu i machnął ręką.
- Zaraz upajał. – Chrząknął. – A ty?
- Co? Czy się upajałam? Ja? – Ledwie stłumiła śmiech. – Tańcem? – Pokiwał twierdząco głową. – Nie znam tego wyśmienitego uczucia.
- Jak to? A ostatnie mis... – urwał gwałtownie, kiedy uświadomił sobie, jak wielką gafę popełnił.
Spojrzała na niego z ukosa i westchnęła.
- Jest okej, Lui. – Mocniej ścisnęła jego dłoń i wygięła usta w wymuszonym uśmiechu. – Może troszkę się upajałam po przedostatnich mistrzostwach Europy. Racja.
Pokręcił głową.
- Przepraszam, Maura.
- Nie ma za co – powiedziała stanowczo, zatrzymując się i stając przed nim. Objęła dłońmi jego twarz i spojrzała mu w oczy. – Jakoś sobie radzę, ale nie możesz obchodzić się ze mną jak z jajkiem i unikać tematów, które kojarzą mi się z mamą. W takim razie w ogóle powinniśmy przestać rozmawiać – zażartowała. Stanęła na chwilę na palcach i pocałowała go krótko w usta. Odsunęła się i ponownie złapawszy go za rękę, pociągnęła za sobą. – Czyli w gruncie rzeczy oboje się czasem upajamy.
- Nie ostatnio. Ostatnio popadłem w bezafektową stagnację. – Uśmiechnął się pod nosem. – I na boisku, i w domu, wszędzie bezafektowa stagnacja. – Chciała coś powiedzieć, ale Luigi ciągnął dalej: - Nie wiem, być może już nie potrafię być z kimś. Ale tak prawdziwie, nie na odległość. Bo przecież na początku wszystko wydaje się idealne, kiedy ta druga osoba jest daleko. Potem wydaje się jeszcze bardziej idealne, kiedy nagle jest blisko. A potem ta idealność… znika. Tak jakby nigdy nie istniała. I ta codzienność, za którą się tęskni, okazuje się nie do zniesienia. Dla nas obydwu. – Maura zmarszczyła brwi. Słowo „nas” zadudniło jej w głowie. – Te wszystkie pomniejsze sprawy, które trzeba załatwić. Te wszystkie przyzwyczajenia drugiej osoby, z których nawet nie zdajesz sobie sprawy. Irytujące nawyki. Można odnieść wrażenie, że tak naprawdę nawet się nie znacie. Więc kogo cieszyłem się zobaczyć po miesiącach na walizkach? – Mieszał osoby w zdaniach, raz dając jej do zrozumienia, że nie mówi o niczym konkretnym, a raz sugerując, że dotyczy to jego osobiście. Rzuciła mu ukradkowe spojrzenie, ale nic nie powiedziała. – I potem wyjeżdżasz i ta osoba znowu wydaje się idealna. A ty wydajesz się idealny dla niej. Dlaczego? W cztery oczy tak ciężko się nam rozmawia, już nawet razem się nie śmiejemy, a potem wyjeżdżam i myślę tylko o tym, żeby jak najszybciej wrócić. Bo tęsknię za moją małą prywatną utopią, która przecież nie istnieje.
Kopnął leżący na drodze kamień i wzruszył ramionami.
- To głupie – ciągnął. – Ale właśnie teraz, kiedy z siatkówką jest źle, odczuwam to, jak wielką iluzją jest dom, który sobie stworzyłem. Jak bardzo nie istnieje. Wracam i jest idealnie. A potem mija kilka dni i cały schemat się powtarza. I chcę tylko uciec. Gdziekolwiek, byle dalej.
Zatrzymała się w pół kroku. Miała wrażenie, że stopy wrosły jej w ziemię. Kark zesztywniał do tego stopnia, że kiedy zwróciła się w stronę Randazzo, musiała wygiąć głowę pod najmniej naturalnym kątem, jak przetrącony bohater kreskówki, którą widziała niedawno z Gianną.
- Co chcesz przez to powiedzieć? – Również się zatrzymał i spojrzał w jej kierunku. – To znaczy… Co to znaczy? – Zaczęła się gubić we własnych słowach. - To znaczy, że ty kogoś masz? Że wciąż jesteście razem?
Zawahał się, widząc jej spojrzenie.
- Już od pewnego czasu przechodzimy kryzys…
Maura podniosła do góry ręce. Nie mogła oderwać przerażonego wzroku od jego twarzy.
- A więc jesteście.
Przez chwilę panowała pomiędzy nimi cisza.
- Co to było? – odezwała się wreszcie. – Co TO było? Po co? Jakiś pieprzony skok w bok? Przygoda? Chcesz jej coś udowodnić?
- To nie było planowane.
- Ale to nie ma żadnego znaczenia. I co zamierzałeś zrobić? Skończyć sezon i wrócić do siebie?
Milczał. Opuściła ręce i odwróciła od niego głowę. Czuła jak uczucie paniki wypełnia jej klatkę piersiową. W głowie powoli zaczynało jej szumieć. Miała ochotę siąść gdzieś w samotności i po prostu wypłakać wszystkie emocje.
- Kilkuletniego związku nie kończy się ot tak – powiedział wreszcie.
- Zgadzam się. Dlatego nie rozumiem, co to miało, kurwa, być?
Zmarszczył brwi.
- Nie miałem w planach spotkać cię na hali. Tak naprawdę nawet nie miałem w planach tego, żeby iść do Zakątka. Niczego nie planowałem. Na początku wydawałaś się jak każda inna dziewczyna, która widzi tylko siatkarza i myśli, że wszystko o nim wie. Po naszym pierwszym spotkaniu nie potrafiłem wyrzucić cię z głowy, bo było mi zwyczajnie głupio. Nic więcej. Chciałem ulżyć swojemu sumieniu. Chciałem sam sobie udowodnić, że to mnie nigdy nie zmieni, że wciąż jestem takim samym człowiekiem jak wówczas, kiedy nikt mnie jeszcze nie znał. A potem, po naszym drugim spotkaniu… Musiałem zrzucić z siebie ten ciężar, ale wiedziałem, czego się spodziewać ze strony rodziny i przyjaciół i niedobrze mi się robiło na samą myśl. Poprosiłem o spotkanie, bo wiedziałem, że to nieuniknione. – Prychnęła. Z trudem powstrzymywała cisnące się do oczu łzy. – Kiedy wróciłem na święta do domu, okazało się, że oboje z… No, że potrzebujemy trochę więcej czasu dla siebie. Żeby przemyśleć pewne sprawy.
Zacisnęła pięści.
- A więc jestem dla ciebie przypadkiem i ostatecznością. Dzięki. Właśnie wyniosłeś moje poczucie własnej wartości na kolejny poziom.
- Staram się być z tobą szczery.
- Jestem ci ogromnie wdzięczna.
- Nie musisz zaraz popadać w sarkazmy.
- Czy ty siebie słyszysz? – Wzruszyła ramionami i pokręciła głową. – Jak mam reagować? Jestem człowiekiem, a nie walającym się po torbie numerem telefonu.
- Jesteś kimś, do kogo mogę się zwrócić.
- Nie jestem jakąś cholerną grupą wsparcia.
- Źle mnie zrozumiałaś. To jest rodzaj pewnego zaufania… Bardziej chyba podświadomego. Jakbym wiedział, że mogę na ciebie liczyć. W każdej sytuacji. Cokolwiek by się nie działo.
- Od tego jest właśnie grupa wsparcia. Albo przyjaciele – powiedziała cierpko. – Więc na cholerę były te ostatnie miesiące? Czemu wspierałeś mnie na każdym kroku? Czemu byłeś przy mnie cały czas po śmierci mamy? Po co to było? Dlaczego?
Na czole Luigi’ego pojawiła się podłużna zmarszczka.
- Nie wiem. Naprawdę nie wiem.
Przez chwilę panowała pomiędzy nimi cisza. Nad ich głowami znowu zaczęły się zbierać chmury.
- I co zamierzasz? – zapytała wreszcie, wbijając wzrok w ziemię.
- Jak mówiłem, kilkuletniego związku nie kończy się ot tak. – Podrapał się po głowie. – Zamierzałem wrócić na Sycylię i zobaczyć, na czym stoję.
- I pewnie gdyby się okazało, że stoisz na solidnym gruncie, to już byś tam został. Czy tak?
- Podpisałem kontrakt w Vibo Valentii.
Jej wzrok wystrzelił w jego kierunku. Zamachnęła się i uderzyła go w lewy policzek. Najgorsza odpowiedź z możliwych. Jeszcze przez chwilę mierzyli się spojrzeniami, po czym odwróciła się od niego i nie oglądając się za siebie, pomaszerowała w stronę swojego domu. Nienawidziła kobiet, które rozbijają związki. Teraz nienawidziła również samej siebie.

*

Maura ze złością wbiegła do restauracji i zaczęła przepychać się między klientami oczekującymi na stolik, wypatrując twarzy Gianny. Miała ochotę ją udusić. Dosłownie. Złapać za gardło jak najmocniej się dało i trzymać, aż zrobi się sina. Jakim prawem wlazła z buciorami w jej życie? Do tego stopnia? Jakim prawem napisała do Randazzo w jej imieniu? Jakim prawem zaprosiła go tutaj bez wiedzy starszej siostry? Czego się spodziewała? Że padniemy sobie w ramiona i wszyscy będą żyli długo i szczęśliwie?
Odepchnęła od siebie puszystą kobietę po trzydziestce, nie myśląc nawet, żeby odpowiedzieć na jej pełne wyrzutu westchnienie. Szła przed siebie na zważając na nic; zirytowane syknięcia, zdziwione spojrzenia, niecenzuralne wyzwiska. Na nic. Dopóki nie znalazła winowajczyni popijającej w kącie jakiś koktajl.
- Dlaczego do niego napisałaś? – warknęła, zatrzymując się obok Gii.
- Rozluźnij się – odpowiedziała Młoda, przeciągając dziwnie sylaby. – Wyluzuj, Mimi.
- Wyluzuj? Po cholerę się wtrąciłaś?! – wrzasnęła, nie zważając na zwracające się w ich stronę głowy.
I sama odwróciła się na pięcie i wybiegła z restauracji, nie słysząc nawoływań siostry, ignorując cały świat. Wsiadła do pierwszego tramwaju, który zajechał na przystanek i usiadła na samym jego końcu, ocierając z policzka pojedyncze łzy.
Jej palce bezwiednie przewijały numery w komórce, tak jak zmieniały się obrazy za oknem i w jej głowie. Oparła się o niewygodne plastikowe siedzenie i utkwiła swój wzrok w staruszku siedzącym po drugiej stronie tramwaju. Zastanawiała się, czemu odpychała Luigi’ego od siebie z całych sił; czemu wbrew sobie usiłowała zranić jego uczucia najmocniej jak się dało. I od razu sobie odpowiadała: bo nie był wobec niej w porządku, a ona nie chciała wpaść w paskudną sieć zależności, z której zdawało się nie być ucieczki. Bała się. Za każdym razem, gdy otwierał usta i patrzył na nią tym swoim przeszywającym spojrzeniem, wstępowały we nią zastępy defensywnej złości, mającej tylko jeden cel – utworzenie pancerza nie do przebicia o kąśliwej i kłującej nawierzchni. Nie wiedziała nawet, dlaczego Randazzo zdecydował się przyjechać pod restaurację. Chciał pojednania? Czy po prostu musiał mieć ostatnie słowo w tym wszystkim?
Zatrzymała się na jego numerze w książce adresowej i zacisnęła mocno usta. Jej kciuki przez chwilę odprawiały taniec niepewności w powietrzu tuż nad powierzchnią ekranu, po czym szybko i zdecydowanie zablokowała komórkę i wrzuciła ją z powrotem do torebki.

*

- Czytałam kiedyś taką książkę, w której główny bohater wspomina w rozmowie pewien cytat: „Im dłużej żyjemy tym dłuższe cienie rzucają ściany naszego więzienia”. Zdaje się, że powoli zbliżam się do tego momentu, w którym te ściany zaczynają rosnąć – mruknęła, kiedy siedzieli na plaży.
- Co masz na myśli?
- Co, co – powtórzyła po Luigi’m, kładąc sobie ręce na czole. – Wszyscy w duchu pragniemy być bohaterami. Wszyscy chcemy coś osiągnąć, być kimś na ten czy inny sposób. Ale prawda jest taka, że większość z nas jest boleśnie przeciętna. Im człowiek starszy, im więcej decyzji podejmie, tym bardziej zdaje sobie sprawę, że to wszystko miało wyglądać zupełnie inaczej.
- Myślisz, że jesteś przeciętna?
Zaśmiała się pod nosem.
- Bardziej.
- Dlaczego? – Milczała. – Wszyscy są wyjątkowi. Na swój własny sposób.
Spojrzała na siatkarza spomiędzy palców.
- Bez obrazy, ale to zabrzmiało jak nagłówek jakiegoś artykułu z pisma dla kobiet.
- Z którym się nie zgadzasz.
- Nie – odpowiedziała twardo. – Chcemy być wyjątkowi, ale większość z nas wcale taka nie jest. Możemy być wyjątkowi dla jednej osoby, jeśli mamy wystarczająco dużo szczęścia. Ale tylko możemy.
Nachylił się nad nią i odjął jej ręce z twarzy.
- Ale z ciebie pesymistka.
- Realistka. Nie lubię tego romantycznego fiu-bździurzenia.
Parsknął śmiechem i położył się na piasku.
- A ja tam wolę patrzeć na świat przez różowe okulary.
- I co widzisz?
- Że życie jest piękne i każdy jest wyjątkowy. – Prychnęłam i poklepała go po łokciu, bo nie była w stanie sięgnąć ramienia. – Wszyscy są piękni i wyjątkowi. Świat jest wyjątkowy. Ci ludzie na deptaku są wyjątkowi i spacerują po wyjątkowym tworze ludzkich rąk. I ta rzeka przed nami też jest wyjątkowa, szum jej fal jest wyjątkowy, jej siła jest wyjątkowa, jej nieprzewidywalność. I ten piasek, na którym leżymy również jest wyjątkowy…
- I wszystkie pety na nim leżące – dokończyła.
- Ojej no, musiałaś – żachnął się. – To był taki piękny moment.
Maura zanurzyła palce w piasku i podniósłszy dłoń, sypnęła nim prosto w jego włosy. Szarpnął się w górę z głośnym sapnięciem i potrząsnął energicznie głową. Przysłoniła rękami oczy, z trudem tłumiąc śmiech.
- Powinnaś wiedzieć – zaczął powoli, strzepując z twarzy piasek – że takie zabawy ze mną nie kończą się dobrze dla drugiej osoby.
Odsunęła się szybko od Randazzo i widząc garść piasku w jego lewej dłoni, z paniką w oczach stanęła na nogach.
- Nie odważysz się.
Również dźwignął się na nogi, a jego usta rozciągnęły się w szerokim uśmiechu.
- Nie?
Zadrżała i widząc, jak przygotowuje się do ataku, dała nogę w stronę rzeki. Po chwili człapała już pośpiesznie po mokrym piasku, rozpryskując na około wodę. Czuła, jak spodnie zaczynają przemakać, a buty coraz trudniej odrywają się od podłoża. Kiedy przystanęła na chwilę, aby złapać oddech, coś nagle zmoczyło ją całą od tyłu. Strużki wody spływały jej po ramionach i plecach. Gęsia skórka pokryła ją od stóp do głów, a zęby zaczęły dzwonić. Odwróciła się sztywno w jego stronę i wypuściła z siebie zduszony okrzyk.
- Co mówiłaś? – Luigi zapytał uprzejmie, przykładając do ucha zwiniętą dłoń.
Ponownie wydała z siebie zduszony okrzyk o bliżej nieokreślonym znaczeniu, po czym fala, która powoli zbliżała się w jej kierunku, wreszcie trafiła do celu, mocząc doszczętnie jej buty oraz spodnie. Siatkarz spojrzał na to z lekkim przestrachem i wybuchnął dzikim śmiechem. Maura podniosła niepewnie jedną stopę, która całkowicie zatonęła w piasku. Przyglądała się jej przez chwilę, po czym odkopała drugą stopę i z całej siły kopnęła spienioną wodę kolejnej fali, która rozbiła się na brzegu. Woda chlusnęła prosto w twarz chłopaka, co sprawiło, że momentalnie znieruchomiał. Przez chwilę panowała pomiędzy nimi grobowa cisza. Stała naprzeciwko niego, obserwując jego ruchy spod zasłony mokrych włosów. Po chwili schyliła się i ponownie chlusnęła mu wodą prosto w twarz.
Lui sapnął bezgłośnie i otarłszy oczy z wody, spojrzał na mnie bykiem.
- No to się doigrałaś – wyrzucił trzęsącym się od zimna głosem i również nachylił się nad wodą.
Poczuła jak całą jej głowę oblewa zimna fala. Ruszyła w jego stronę, nachylając się do przodu, i brodząc w wodzie z zaciśniętymi oczami. Oberwała jeszcze co najmniej dwa razy zanim napotkała na przeszkodę. Naparła na nią z całej siły, poczuła jak grunt usuwa jej się spod nóg i oboje lądują na ziemi, tonąc w mokrym piasku, regularnie zalewani przez nawracające fale. Włosy przykleiły jej się do twarzy, a oczy piekły od wody, lecz mimo to śmiała się aż do utraty tchu. Wymacała dłońmi jego twarz, oblepiając ją piaskiem. Wkrótce kolejna fala przykryła ich zimną pierzyną, aby potem znowu cofnąć się do rzeki.
- No to się doigrałeś – powtórzyła za nim z przekąsem, kiedy woda ponownie chlusnęła im w twarze.
- Jestem mokry – stęknął Randazzo, również oblepiając jej twarz piaskiem w usilnych próbach jej odnalezienia.
- No co ty nie powiesz – odpowiedziała, po czym zakrztusiła się kolejną falą.
- Ja przecież tonę.
Maura podniosła się na łokciach, które natychmiast zanurzyły się w piasku. Spojrzała w jego stronę.
- Rzeczywiście, trochę cię wessało – zaśmiała się i odgarnęła włosy z czoła zapiaszczonymi dłońmi.
- Czuję się tak jakby już zawsze miałoby mi być zimno.
- Nie powiesz mi chyba, że to nie jest wyjątkowe? – powiedziała z udawanym zdziwieniem w głosie. – Przecież leżymy na wyjątkowym piasku w blasku wyjątkowego księżyca – dodała, kiedy oblała ich kolejna fala.
- W towarzystwie kogoś wyjątkowego.
- Oho. Porażająca skromność – zaśmiała się.
- W towarzystwie kogoś bardzo wyjątkowego – powtórzył z naciskiem i również z trudem podniósł się na łokciach.
Schiavone poczuła na policzku jego szorstką od piasku dłoń i podciągnęła się w jego stronę. Miała w ustach dziwny posmak i chciało jej się pić. Ale uczucie zimna nagle ustąpiło fali gorąca, kiedy poczuła na twarzy oddech Luigi’ego. Był na tyle blisko, że była w stanie dostrzec w ciemnościach kontury jego zmokniętej i utytłanej piaskiem twarzy. Położyła dłoń na jego piersiach, czując jak łokieć coraz bardziej zanurza się w piachu. Kiedy ich usta złączyły się, raptem tuż nad ich głowami rozległ się czyjś doniosły głos:
- Czy coś się stało?!
Randazzo gwałtownie odwrócił się w stronę starszego pana, który stał nad nimi, wspierając się na połyskującej w świetle księżyca laseczce. Okrągły jamnik krążył wokół jego stóp, obwąchując oblepione mokrym piaskiem buty. Maura schowała twarz w mokrej bluzie siatkarza i zaczęła się cicho śmiać.
- Nie – zaczął zachrypniętym głosem i odchrząknąłeś zdecydowanie. – Koleżanka się przewróciła i wpadła do morza.
Staruszek mruknął coś pod nosem zmartwionym głosem, po czym dodał już nieco głośniej:
- Ale nie leżcie tak na mokrym. Zaziębicie się. – I podreptał w stronę molo. Jamnik wciąż plątał mu się pod nogami.
- Koleżanka się przewróciła i wpadła do morza – powtórzyła Maura z twarzą przytkniętą do jego piersi i wybuchła głośnym śmiechem.
Nie wiedziała, ile sekund, minut czy godzin tam spędzili. Czas jakby przestał istnieć, jakby stracił wszelkie znaczenie. I kiedy słońce zaczęło wyglądać zza horyzontu, a oni ruszyli opustoszałą plażą, ociekając wodą, po raz pierwszy nie czuła strachu przed nadchodzącym dniem. Po raz pierwszy miała wrażenie, że rzeczywiście może być najlepsza i nie musi martwić się złośliwymi docinkami czy uwagami. Że życie rzeczywiście może być wyjątkowe. Po raz pierwszy miała wrażenie, że świat jest wyjątkowy.

8 komentarzy:

  1. jaka ładna ta scena w morzu, na chwilę odrywa od tego, jak smutne jest to opowiadanie

    OdpowiedzUsuń
  2. tu jest tyle emocji, że zupełnie nie wiem, jak to ładnie i logicznie skomentować

    OdpowiedzUsuń
  3. Nareszcie! :D A teraz wracam do czytania

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Znowu to zrobiłaś Adka. Znowu dałaś radę mnie poruszyć tak, że aż poczułam te emocje nawet w końcówkach palców. Jak ja mam to skomentować tak, żeby jakoś poukładać to co czuję teraz to nie wiem.

      Usuń
  4. Och, kocham tę piosenkę. Ale już Ci to kiedyś powiedziałam.
    Rany, ale między nimi jest potężna ilość emocji - tych, które sami w sobie próbują zabijać i tych, z którymi nie potrafią nawet walczyć, bo są zbyt silne. Nienawiść, miłość, żal, strach, tęsknota... Wszystkie najpotężniejsze uczucia skumulowane w dwóch osobach, które tak do siebie ciągnie, że aż się odpychają. (Nigdy nie byłam wybitnym fizykiem)
    Anyway taka dawka uczuć jest porażająca. I cholernie przykro się czyta, jak ona mu się powierzyła, a dla niego... Nawet nie wiadomo co to było. A mimo to, w teraźniejszości wydaje się, że jemu zależy i to nie tak zwyczajnie, bo coś tam między nimi kiedyś było, ale w ogóle. Przyjechał przecież. To chyba najlepszy dowód na to, że mu zależy. Nawet, jeśli to ich małe spotkanie zakończyło się jak zakończyło.
    Ta ich scena w wodzie... O rany, zakochałam się. To tak pięknie pokazało, że między nimi było przecież cudownie, swobodnie, beztrosko. A potem wszystko szlag trafił i o... Jest po prostu źle.

    OdpowiedzUsuń
  5. Pochłonęłam całość i liczę na więcej.
    Daj znać, jak wrócisz :)

    OdpowiedzUsuń