- Maura? – usłyszała wołanie
z kuchni. Odłożyła książkę na szafkę obok łóżka i leniwie,
bez większego przekonania wstała i przeszła do drugiego
pomieszczenia. Oparła się ramieniem o framugę i przeciągle
ziewając, popatrzyła pytającym spojrzeniem na młodszą siostrę.
– Idziesz?
Zmrużyła oczy i zmarszczyła
czoło, próbując rozpoznać świstek papieru, który ściskała w
palcach Gia. Wzruszyła ramionami, gdy doczytała, że to zaproszenie
na przedpremierową kolację. Mimowolnie nogi się pod nią ugięły,
gdy uświadomiła sobie, że następny dzień miał być tym
przełomowym w jej dotychczasowej karierze.
- Raczej nie.
- Chodźmy – zaproponowała
Gianna. – Zaproszenie jest dla dwóch osób. Chyba nie odmówisz
młodszej siostrze? Pojutrze wracam do Maceraty...
- Nie bierz mnie pod włos –
zastrzegła Maura. Kącik jej ust drgnął, gdy Młoda spojrzała na
nią błagalnym spojrzeniem. – Oj, no...!
- Nie możesz ciągle siedzieć w
domu i się nad sobą użalać!
- Nie użalam się nad sobą.
- W porządku – dała za
wygraną Gia. – Ale i tak pójdziemy.
Tancerka westchnęła.
- Nawet nie mam się w co ubrać.
Nim się zorientowała, siostra
wyminęła ją i pospiesznie udała się do jej pokoju. Maura
podążyła śladem młodszej Schiavone i z niechęcią i sceptyzmem
obserwowała, jak ta przeglądała zawartość jej szafy, aż w końcu
z triumfalnym uśmiechem wyjęła kreację – jej zdaniem –
idealną na taką okazję.
- I czemu kłamiesz? –
wyszczerzyła zęby i położyła sukienkę na łóżku. – Zbieraj
się!
Maura czuła się nieswojo w
czarnej sukience i z mocno umalowanymi oczami. Miała wrażenie, że
te dwa pozornie nic nie znaczące elementy sprawiły, że stała się
kimś innym. Kimś, kogo obecność niesamowicie ją krępowała. I
choć w tramwaju udało jej się zetrzeć część jasnoczerwonej
szminki z ust, jej kolor wciąż był widoczny. Podkreślone czarnym
eyelinerem oczy patrzyły płochliwie po ludziach, starając się
odeprzeć ich spojrzenia. A nienaturalnie zaróżowione policzki
zdawały się sugerować dobry humor, pomimo podłużnych zmarszczek
żłobiących nieustannie jej czoło. Wygląd mówił jedno,
zachowanie – drugie.
- Nie spinaj się tak – mówiła
cały czas Gianna, dając za każdym razem kuksańca w bok, ale Maura
nie mogła się odprężyć. Podświadomość kazała jej zachować
czujność, jakby lada moment miało wydarzyć się coś
niespodziewanego.
Kiedy dotarły na miejsce,
pragnęła jedynie jak najprędzej stamtąd uciec, ale silny uścisk
Gii był niewzruszony i z nieugiętą stanowczością zaprowadziła
starszą siostrę do stolika, przy którym siedziała już część
obsady. Kolację czas zacząć.
Nie potrafiła skupić się na
tym, o czym rozmawiali tancerze i ich osoby towarzyszące. Czuła się
przytłoczona przez otaczających ją ludzi, chociaż Diego raz po
raz posyłał jej ciepłe uśmiechy, Gianna pokrzepiająco ściskała
ją za rękę, a młoda Matilde wyglądała na jeszcze bardziej
zagubioną niż Maura. Przeprosiła i wstała od stołu, nim podano
deser. Potrzebowała przerwy.
Wyszła przed budynek restauracji
i odetchnęła głęboko. Podmuch chłodnego wieczornego wiatru
orzeźwił ją. Poklepała się energicznie po policzkach i oparła
plecami o kamienny murek. Jakaś para obłapiała się zachłannie
zaledwie kilka metrów ode niej, ale jakoś specjalnie jej to nie
przeszkadzało. Miała tylko nadzieję, że Gianna jej tu nie
znajdzie.
- Maura?
Podniosła gwałtownie głowę na
dźwięk męskiego głosu dochodzącego z góry. Spojrzała w tę
twarz raz, drugi, trzeci. A następnie zaśmiała się pod nosem z
niedowierzaniem. To było jakieś fatum. Jakieś paskudne fatum,
przed którym nie było ucieczki.
- Nie wierzę – mruknęła,
kręcąc głową. – Nie wierzę. Nie wierzę!
Uderzyła zaciśniętą pięścią
w kamienny murek i syknęła. Coś złowieszczo chrupnęło w jej
knykciach. Jeszcze tego jej brakowało przed premierą... Zaklęła
pod nosem i odepchnęła się z zamiarem pójścia z powrotem do
środka.
- Zaczekaj – powiedział Luigi
i złapał ją za ramię. Wszystkie mięśnie jej ciała nagle
odmówiły posłuszeństwa. Ich spojrzenia się spotkały.
- Co ty tu robisz? – warknęła
nieprzyjaźnie.
Siatkarz zmarszczył brwi i
rozluźnił swój uścisk na jej ramieniu.
- Przecież prosiłaś, żebym
przyjechał.
Maura parsknęła nerwowym
śmiechem i obrzuciła go zdziwionym spojrzeniem.
- Że niby kiedy?
- Półtorej godziny temu?
Zrobiła w głowie szybkie
obliczenia i zmarszczyła ze złością brwi. Cholerna Gia.
- Nieważne – powiedziała w
odpowiedzi na jego pytające spojrzenie i odwróciła się, żeby
odejść, ale znowu złapał ją za ramię. Zawsze musi postawić
na swoim, pomyślała ze złością.
- Jak to „nieważne”? –
warknął poirytowany. – Poważnie? Serio? Kurwa, mam tego dosyć.
Wyrwała swoją rękę z jego
uścisku.
- Wyobraź sobie, że ja też.
- Nie jestem twoja pieprzoną
zabawką – powiedział podniesionym głosem.
Czuła, jak jej policzki robią
się ciemnoczerwone. Nie wiedziała, czy ze złości, czy ze wstydu,
czy może z gorąca. Może ze wszystkiego naraz.
- No to wracaj do Citta di
Castello. Idź! To ci akurat wychodzi najlepiej.
- Czy ty siebie słyszysz?
Przecież przyjechałem. Przyjechałem pięćdziesiąt kilometrów
jak pies z podkulonym ogonem, do cholery. Tak jak zresztą prosiłaś!
- Nie prosiłam! – krzyknęła,
robiąc krok w jego stronę.
- Co, nabawiłaś się osobowości
wielorakiej?
- Wal się!
- Sama się wal!
- Rozkapryszony dupek!
- Zasrany dzieciak!
- Cholerny siatkarzyk!
Luigi uderzył pięścią w
kamienny murek tuż przy jej twarzy i sapnął z wściekłości.
- Przestań. Mam tego dosyć. Mam
dosyć tych pieprzonych kłótni. – Spojrzał jej prosto w oczy i
zmarszczył brwi ze złością. – Nie wierzę, że kiedyś
rozmawialiśmy normalnie. Nie wierzę, że tęskniłem za tymi
rozmowami. Nie wierzę, że tęskniłem za tobą.
Nie odpowiedziała.
- Jesteś kłótliwa, pyskata,
niewyrozumiała, arogancka, opryskliwa i zadzierasz nosa jak… jak…
- wypuścił głośno powietrze. – Tak świetnie się kryłaś czy
po prostu sfiksowałaś przez ostatni rok?
Maura wymierzyła siatkarzowi
siarczystego policzka i wytknęła w jego stronę palec wskazujący.
- Nie masz zielonego pojęcia, co
się działo przez ten rok, kiedy cię nie było. To ty wyjechałeś.
To ty mnie zostawiłeś zaraz po śmierci mamy. Nie masz prawa mnie
teraz osądzać.
Patrzył na nią przez chwilę,
mierząc chłodnym spojrzeniem. Ich nosy prawie się stykały. Czuła
na skórze twarzy jego przyspieszony oddech. A potem zrobił dwa
kroki w tył, oderwał ode niej swoje spojrzenie, odwrócił się i
zniknął za rogiem.
*
Gorąco unoszące się od
rozgrzanego asfaltu piekło ich w łydki, kiedy szli opustoszałą
ulicą, trzymając się za dłonie. Wszystko wokół pogrążone było
w swoistym letargu; mijający ich ludzie o nieobecnych spojrzeniach z
wysiłkiem utrzymywali swoje cięższe niż zazwyczaj ciała w
pozycji pionowej, a rozbiegane zwykle dzieciaki powłóczyły nogami,
chowając się w cieniach rzucanych przez dachy budynków. Maura
również ledwie pchała siebie do przodu, stawiając powoli to
prawą, to lewą stopę. Gdyby nie oparcie, jakie dawała jej ręka
Luigi’ego, najprawdopodobniej już dawno leżałaby na asfalcie jak
długa. I tam by już pewnie została.
- Boże, sauna jak na siłowni
– powiedział, ocierając czoło końcem koszulki. – Tylko tam
przynajmniej słońce tak nie świeci.
- Podobno jak się człowiek
spełni sportowo – zaczęła, próbując odwrócić jego myśli od
upału – to odczuwa to w ten sam sposób, jakby się zakochał. –
Randazzo uniósł obie brwi do góry i spojrzał na nią z
pobłażaniem. – Musisz opływać w miłość – dodała i
zaśmiała się pod nosem.
- O tak, opływam.
Zdecydowanie. Zwłaszcza w tym sezonie – powiedział cierpko.
Szturchnęła go w ramię.
- Przestań. Jeszcze się
odbijesz. Wiem to. – Wzruszył ramionami jakby od niechcenia, ale
widziała, że rysy jego twarzy lekko stwardniały. – Za to w
zeszłym musiałeś być chyba w stanie ciągłego upojenia.
- Zaraz upojenia.
- Powiem więcej, tyś się
chyba upajał odkąd dostałeś powołanie do juniorów.
Usta Luigi’ego wygięły
się w lekkim uśmiechu i machnął ręką.
- Zaraz upajał. –
Chrząknął. – A ty?
- Co? Czy się upajałam? Ja?
– Ledwie stłumiła śmiech. – Tańcem? – Pokiwał twierdząco
głową. – Nie znam tego wyśmienitego uczucia.
- Jak to? A ostatnie mis... –
urwał gwałtownie, kiedy uświadomił sobie, jak wielką gafę
popełnił.
Spojrzała na niego z ukosa i
westchnęła.
- Jest okej, Lui. – Mocniej
ścisnęła jego dłoń i wygięła usta w wymuszonym uśmiechu. –
Może troszkę się upajałam po przedostatnich mistrzostwach Europy.
Racja.
Pokręcił głową.
- Przepraszam, Maura.
- Nie ma za co – powiedziała
stanowczo, zatrzymując się i stając przed nim. Objęła dłońmi
jego twarz i spojrzała mu w oczy. – Jakoś sobie radzę, ale nie
możesz obchodzić się ze mną jak z jajkiem i unikać tematów,
które kojarzą mi się z mamą. W takim razie w ogóle powinniśmy
przestać rozmawiać – zażartowała. Stanęła na chwilę na
palcach i pocałowała go krótko w usta. Odsunęła się i ponownie
złapawszy go za rękę, pociągnęła za sobą. – Czyli w gruncie
rzeczy oboje się czasem upajamy.
- Nie ostatnio. Ostatnio
popadłem w bezafektową stagnację. – Uśmiechnął się pod
nosem. – I na boisku, i w domu, wszędzie bezafektowa stagnacja. –
Chciała coś powiedzieć, ale Luigi ciągnął dalej: - Nie wiem,
być może już nie potrafię być z kimś. Ale tak prawdziwie, nie
na odległość. Bo przecież na początku wszystko wydaje się
idealne, kiedy ta druga osoba jest daleko. Potem wydaje się jeszcze
bardziej idealne, kiedy nagle jest blisko. A potem ta idealność…
znika. Tak jakby nigdy nie istniała. I ta codzienność, za którą
się tęskni, okazuje się nie do zniesienia. Dla nas obydwu. –
Maura zmarszczyła brwi. Słowo „nas” zadudniło jej w głowie. –
Te wszystkie pomniejsze sprawy, które trzeba załatwić. Te
wszystkie przyzwyczajenia drugiej osoby, z których nawet nie zdajesz
sobie sprawy. Irytujące nawyki. Można odnieść wrażenie, że tak
naprawdę nawet się nie znacie. Więc kogo cieszyłem się zobaczyć
po miesiącach na walizkach? – Mieszał osoby w zdaniach, raz dając
jej do zrozumienia, że nie mówi o niczym konkretnym, a raz
sugerując, że dotyczy to jego osobiście. Rzuciła mu ukradkowe
spojrzenie, ale nic nie powiedziała. – I potem wyjeżdżasz i ta
osoba znowu wydaje się idealna. A ty wydajesz się idealny dla niej.
Dlaczego? W cztery oczy tak ciężko się nam rozmawia, już nawet
razem się nie śmiejemy, a potem wyjeżdżam i myślę tylko o tym,
żeby jak najszybciej wrócić. Bo tęsknię za moją małą prywatną
utopią, która przecież nie istnieje.
Kopnął leżący na drodze
kamień i wzruszył ramionami.
- To głupie – ciągnął. –
Ale właśnie teraz, kiedy z siatkówką jest źle, odczuwam to, jak
wielką iluzją jest dom, który sobie stworzyłem. Jak bardzo nie
istnieje. Wracam i jest idealnie. A potem mija kilka dni i cały
schemat się powtarza. I chcę tylko uciec. Gdziekolwiek, byle dalej.
Zatrzymała się w pół
kroku. Miała wrażenie, że stopy wrosły jej w ziemię. Kark
zesztywniał do tego stopnia, że kiedy zwróciła się w stronę
Randazzo, musiała wygiąć głowę pod najmniej naturalnym kątem,
jak przetrącony bohater kreskówki, którą widziała niedawno z
Gianną.
- Co chcesz przez to
powiedzieć? – Również się zatrzymał i spojrzał w jej
kierunku. – To znaczy… Co to znaczy? – Zaczęła się gubić we
własnych słowach. - To znaczy, że ty kogoś masz? Że wciąż
jesteście razem?
Zawahał się, widząc jej
spojrzenie.
- Już od pewnego czasu
przechodzimy kryzys…
Maura podniosła do góry
ręce. Nie mogła oderwać przerażonego wzroku od jego twarzy.
- A więc jesteście.
Przez chwilę panowała
pomiędzy nimi cisza.
- Co to było? – odezwała
się wreszcie. – Co TO było? Po co? Jakiś pieprzony skok w bok?
Przygoda? Chcesz jej coś udowodnić?
- To nie było planowane.
- Ale to nie ma żadnego
znaczenia. I co zamierzałeś zrobić? Skończyć sezon i wrócić do
siebie?
Milczał. Opuściła ręce i
odwróciła od niego głowę. Czuła jak uczucie paniki wypełnia jej
klatkę piersiową. W głowie powoli zaczynało jej szumieć. Miała
ochotę siąść gdzieś w samotności i po prostu wypłakać
wszystkie emocje.
- Kilkuletniego związku nie
kończy się ot tak – powiedział wreszcie.
- Zgadzam się. Dlatego nie
rozumiem, co to miało, kurwa, być?
Zmarszczył brwi.
- Nie miałem w planach
spotkać cię na hali. Tak naprawdę nawet nie miałem w planach
tego, żeby iść do Zakątka. Niczego nie planowałem. Na
początku wydawałaś się jak każda inna dziewczyna, która widzi
tylko siatkarza i myśli, że wszystko o nim wie. Po naszym pierwszym
spotkaniu nie potrafiłem wyrzucić cię z głowy, bo było mi
zwyczajnie głupio. Nic więcej. Chciałem ulżyć swojemu sumieniu.
Chciałem sam sobie udowodnić, że to mnie nigdy nie zmieni, że
wciąż jestem takim samym człowiekiem jak wówczas, kiedy nikt mnie
jeszcze nie znał. A potem, po naszym drugim spotkaniu… Musiałem
zrzucić z siebie ten ciężar, ale wiedziałem, czego się
spodziewać ze strony rodziny i przyjaciół i niedobrze mi się
robiło na samą myśl. Poprosiłem o spotkanie, bo wiedziałem, że
to nieuniknione. – Prychnęła. Z trudem powstrzymywała cisnące
się do oczu łzy. – Kiedy wróciłem na święta do domu, okazało
się, że oboje z… No, że potrzebujemy trochę więcej czasu dla
siebie. Żeby przemyśleć pewne sprawy.
Zacisnęła pięści.
- A więc jestem dla ciebie
przypadkiem i ostatecznością. Dzięki. Właśnie wyniosłeś moje
poczucie własnej wartości na kolejny poziom.
- Staram się być z tobą
szczery.
- Jestem ci ogromnie
wdzięczna.
- Nie musisz zaraz popadać w
sarkazmy.
- Czy ty siebie słyszysz? –
Wzruszyła ramionami i pokręciła głową. – Jak mam reagować?
Jestem człowiekiem, a nie walającym się po torbie numerem
telefonu.
- Jesteś kimś, do kogo mogę
się zwrócić.
- Nie jestem jakąś cholerną
grupą wsparcia.
- Źle mnie zrozumiałaś. To
jest rodzaj pewnego zaufania… Bardziej chyba podświadomego. Jakbym
wiedział, że mogę na ciebie liczyć. W każdej sytuacji. Cokolwiek
by się nie działo.
- Od tego jest właśnie grupa
wsparcia. Albo przyjaciele – powiedziała cierpko. – Więc na
cholerę były te ostatnie miesiące? Czemu wspierałeś mnie na
każdym kroku? Czemu byłeś przy mnie cały czas po śmierci mamy?
Po co to było? Dlaczego?
Na czole Luigi’ego pojawiła
się podłużna zmarszczka.
- Nie wiem. Naprawdę nie
wiem.
Przez chwilę panowała
pomiędzy nimi cisza. Nad ich głowami znowu zaczęły się zbierać
chmury.
- I co zamierzasz? –
zapytała wreszcie, wbijając wzrok w ziemię.
- Jak mówiłem, kilkuletniego
związku nie kończy się ot tak. – Podrapał się po głowie. –
Zamierzałem wrócić na Sycylię i zobaczyć, na czym stoję.
- I pewnie gdyby się okazało,
że stoisz na solidnym gruncie, to już byś tam został. Czy tak?
- Podpisałem kontrakt w Vibo
Valentii.
Jej wzrok wystrzelił w jego
kierunku. Zamachnęła się i uderzyła go w lewy policzek. Najgorsza
odpowiedź z możliwych. Jeszcze przez chwilę mierzyli się
spojrzeniami, po czym odwróciła się od niego i nie oglądając się
za siebie, pomaszerowała w stronę swojego domu. Nienawidziła
kobiet, które rozbijają związki. Teraz nienawidziła również
samej siebie.
*
Maura ze złością wbiegła do
restauracji i zaczęła przepychać się między klientami
oczekującymi na stolik, wypatrując twarzy Gianny. Miała ochotę ją
udusić. Dosłownie. Złapać za gardło jak najmocniej się dało i
trzymać, aż zrobi się sina. Jakim prawem wlazła z buciorami w jej
życie? Do tego stopnia? Jakim prawem napisała do Randazzo w jej
imieniu? Jakim prawem zaprosiła go tutaj bez wiedzy starszej
siostry? Czego się spodziewała? Że padniemy sobie w ramiona i
wszyscy będą żyli długo i szczęśliwie?
Odepchnęła od siebie puszystą
kobietę po trzydziestce, nie myśląc nawet, żeby odpowiedzieć na
jej pełne wyrzutu westchnienie. Szła przed siebie na zważając na
nic; zirytowane syknięcia, zdziwione spojrzenia, niecenzuralne
wyzwiska. Na nic. Dopóki nie znalazła winowajczyni popijającej w
kącie jakiś koktajl.
- Dlaczego do niego napisałaś?
– warknęła, zatrzymując się obok Gii.
- Rozluźnij się –
odpowiedziała Młoda, przeciągając dziwnie sylaby. – Wyluzuj,
Mimi.
- Wyluzuj? Po cholerę się
wtrąciłaś?! – wrzasnęła, nie zważając na zwracające się w
ich stronę głowy.
I sama odwróciła się na pięcie
i wybiegła z restauracji, nie słysząc nawoływań siostry,
ignorując cały świat. Wsiadła do pierwszego tramwaju, który
zajechał na przystanek i usiadła na samym jego końcu, ocierając z
policzka pojedyncze łzy.
Jej palce bezwiednie przewijały
numery w komórce, tak jak zmieniały się obrazy za oknem i w jej
głowie. Oparła się o niewygodne plastikowe siedzenie i utkwiła
swój wzrok w staruszku siedzącym po drugiej stronie tramwaju.
Zastanawiała się, czemu odpychała Luigi’ego od siebie z całych
sił; czemu wbrew sobie usiłowała zranić jego uczucia najmocniej
jak się dało. I od razu sobie odpowiadała: bo nie był wobec niej
w porządku, a ona nie chciała wpaść w paskudną sieć zależności,
z której zdawało się nie być ucieczki. Bała się. Za każdym
razem, gdy otwierał usta i patrzył na nią tym swoim przeszywającym
spojrzeniem, wstępowały we nią zastępy defensywnej złości,
mającej tylko jeden cel – utworzenie pancerza nie do przebicia o
kąśliwej i kłującej nawierzchni. Nie wiedziała nawet, dlaczego
Randazzo zdecydował się przyjechać pod restaurację. Chciał
pojednania? Czy po prostu musiał mieć ostatnie słowo w tym
wszystkim?
Zatrzymała się na jego numerze
w książce adresowej i zacisnęła mocno usta. Jej kciuki przez
chwilę odprawiały taniec niepewności w powietrzu tuż nad
powierzchnią ekranu, po czym szybko i zdecydowanie zablokowała
komórkę i wrzuciła ją z powrotem do torebki.
*
- Czytałam kiedyś taką
książkę, w której główny bohater wspomina w rozmowie pewien
cytat: „Im dłużej żyjemy tym dłuższe cienie rzucają ściany
naszego więzienia”. Zdaje się, że powoli zbliżam się do tego
momentu, w którym te ściany zaczynają rosnąć – mruknęła,
kiedy siedzieli na plaży.
- Co masz na myśli?
- Co, co – powtórzyła po
Luigi’m, kładąc sobie ręce na czole. – Wszyscy w duchu
pragniemy być bohaterami. Wszyscy chcemy coś osiągnąć, być kimś
na ten czy inny sposób. Ale prawda jest taka, że większość z nas
jest boleśnie przeciętna. Im człowiek starszy, im więcej decyzji
podejmie, tym bardziej zdaje sobie sprawę, że to wszystko miało
wyglądać zupełnie inaczej.
- Myślisz, że jesteś
przeciętna?
Zaśmiała się pod nosem.
- Bardziej.
- Dlaczego? – Milczała. –
Wszyscy są wyjątkowi. Na swój własny sposób.
Spojrzała na siatkarza
spomiędzy palców.
- Bez obrazy, ale to
zabrzmiało jak nagłówek jakiegoś artykułu z pisma dla kobiet.
- Z którym się nie zgadzasz.
- Nie – odpowiedziała
twardo. – Chcemy być wyjątkowi, ale większość z nas wcale taka
nie jest. Możemy być wyjątkowi dla jednej osoby, jeśli mamy
wystarczająco dużo szczęścia. Ale tylko możemy.
Nachylił się nad nią i
odjął jej ręce z twarzy.
- Ale z ciebie pesymistka.
- Realistka. Nie lubię tego
romantycznego fiu-bździurzenia.
Parsknął śmiechem i położył
się na piasku.
- A ja tam wolę patrzeć na
świat przez różowe okulary.
- I co widzisz?
- Że życie jest piękne i
każdy jest wyjątkowy. – Prychnęłam i poklepała go po łokciu,
bo nie była w stanie sięgnąć ramienia. – Wszyscy są piękni i
wyjątkowi. Świat jest wyjątkowy. Ci ludzie na deptaku są
wyjątkowi i spacerują po wyjątkowym tworze ludzkich rąk. I ta
rzeka przed nami też jest wyjątkowa, szum jej fal jest wyjątkowy,
jej siła jest wyjątkowa, jej nieprzewidywalność. I ten piasek, na
którym leżymy również jest wyjątkowy…
- I wszystkie pety na nim
leżące – dokończyła.
- Ojej no, musiałaś –
żachnął się. – To był taki piękny moment.
Maura zanurzyła palce w
piasku i podniósłszy dłoń, sypnęła nim prosto w jego włosy.
Szarpnął się w górę z głośnym sapnięciem i potrząsnął
energicznie głową. Przysłoniła rękami oczy, z trudem tłumiąc
śmiech.
- Powinnaś wiedzieć –
zaczął powoli, strzepując z twarzy piasek – że takie zabawy ze
mną nie kończą się dobrze dla drugiej osoby.
Odsunęła się szybko od
Randazzo i widząc garść piasku w jego lewej dłoni, z paniką w
oczach stanęła na nogach.
- Nie odważysz się.
Również dźwignął się na
nogi, a jego usta rozciągnęły się w szerokim uśmiechu.
- Nie?
Zadrżała i widząc, jak
przygotowuje się do ataku, dała nogę w stronę rzeki. Po chwili
człapała już pośpiesznie po mokrym piasku, rozpryskując na około
wodę. Czuła, jak spodnie zaczynają przemakać, a buty coraz
trudniej odrywają się od podłoża. Kiedy przystanęła na chwilę,
aby złapać oddech, coś nagle zmoczyło ją całą od tyłu.
Strużki wody spływały jej po ramionach i plecach. Gęsia skórka
pokryła ją od stóp do głów, a zęby zaczęły dzwonić.
Odwróciła się sztywno w jego stronę i wypuściła z siebie
zduszony okrzyk.
- Co mówiłaś? – Luigi
zapytał uprzejmie, przykładając do ucha zwiniętą dłoń.
Ponownie wydała z siebie
zduszony okrzyk o bliżej nieokreślonym znaczeniu, po czym fala,
która powoli zbliżała się w jej kierunku, wreszcie trafiła do
celu, mocząc doszczętnie jej buty oraz spodnie. Siatkarz spojrzał
na to z lekkim przestrachem i wybuchnął dzikim śmiechem. Maura
podniosła niepewnie jedną stopę, która całkowicie zatonęła w
piasku. Przyglądała się jej przez chwilę, po czym odkopała drugą
stopę i z całej siły kopnęła spienioną wodę kolejnej fali,
która rozbiła się na brzegu. Woda chlusnęła prosto w twarz
chłopaka, co sprawiło, że momentalnie znieruchomiał. Przez chwilę
panowała pomiędzy nimi grobowa cisza. Stała naprzeciwko niego,
obserwując jego ruchy spod zasłony mokrych włosów. Po chwili
schyliła się i ponownie chlusnęła mu wodą prosto w twarz.
Lui sapnął bezgłośnie i
otarłszy oczy z wody, spojrzał na mnie bykiem.
- No to się doigrałaś –
wyrzucił trzęsącym się od zimna głosem i również nachylił się
nad wodą.
Poczuła jak całą jej głowę
oblewa zimna fala. Ruszyła w jego stronę, nachylając się do
przodu, i brodząc w wodzie z zaciśniętymi oczami. Oberwała
jeszcze co najmniej dwa razy zanim napotkała na przeszkodę. Naparła
na nią z całej siły, poczuła jak grunt usuwa jej się spod nóg i
oboje lądują na ziemi, tonąc w mokrym piasku, regularnie zalewani
przez nawracające fale. Włosy przykleiły jej się do twarzy, a
oczy piekły od wody, lecz mimo to śmiała się aż do utraty tchu.
Wymacała dłońmi jego twarz, oblepiając ją piaskiem. Wkrótce
kolejna fala przykryła ich zimną pierzyną, aby potem znowu cofnąć
się do rzeki.
- No to się doigrałeś –
powtórzyła za nim z przekąsem, kiedy woda ponownie chlusnęła im
w twarze.
- Jestem mokry – stęknął
Randazzo, również oblepiając jej twarz piaskiem w usilnych próbach
jej odnalezienia.
- No co ty nie powiesz –
odpowiedziała, po czym zakrztusiła się kolejną falą.
- Ja przecież tonę.
Maura podniosła się na
łokciach, które natychmiast zanurzyły się w piasku. Spojrzała w
jego stronę.
- Rzeczywiście, trochę cię
wessało – zaśmiała się i odgarnęła włosy z czoła
zapiaszczonymi dłońmi.
- Czuję się tak jakby już
zawsze miałoby mi być zimno.
- Nie powiesz mi chyba, że to
nie jest wyjątkowe? – powiedziała z udawanym zdziwieniem w
głosie. – Przecież leżymy na wyjątkowym piasku w blasku
wyjątkowego księżyca – dodała, kiedy oblała ich kolejna fala.
- W towarzystwie kogoś
wyjątkowego.
- Oho. Porażająca skromność
– zaśmiała się.
- W towarzystwie kogoś bardzo
wyjątkowego – powtórzył z naciskiem i również z trudem
podniósł się na łokciach.
Schiavone poczuła na policzku
jego szorstką od piasku dłoń i podciągnęła się w jego stronę.
Miała w ustach dziwny posmak i chciało jej się pić. Ale uczucie
zimna nagle ustąpiło fali gorąca, kiedy poczuła na twarzy oddech
Luigi’ego. Był na tyle blisko, że była w stanie dostrzec w
ciemnościach kontury jego zmokniętej i utytłanej piaskiem twarzy.
Położyła dłoń na jego piersiach, czując jak łokieć coraz
bardziej zanurza się w piachu. Kiedy ich usta złączyły się,
raptem tuż nad ich głowami rozległ się czyjś doniosły głos:
- Czy coś się stało?!
Randazzo gwałtownie odwrócił
się w stronę starszego pana, który stał nad nimi, wspierając się
na połyskującej w świetle księżyca laseczce. Okrągły jamnik
krążył wokół jego stóp, obwąchując oblepione mokrym piaskiem
buty. Maura schowała twarz w mokrej bluzie siatkarza i zaczęła się
cicho śmiać.
- Nie – zaczął
zachrypniętym głosem i odchrząknąłeś zdecydowanie. –
Koleżanka się przewróciła i wpadła do morza.
Staruszek mruknął coś pod
nosem zmartwionym głosem, po czym dodał już nieco głośniej:
- Ale nie leżcie tak na
mokrym. Zaziębicie się. – I podreptał w stronę molo. Jamnik
wciąż plątał mu się pod nogami.
- Koleżanka się przewróciła
i wpadła do morza – powtórzyła Maura z twarzą przytkniętą do
jego piersi i wybuchła głośnym śmiechem.
Nie wiedziała, ile sekund,
minut czy godzin tam spędzili. Czas jakby przestał istnieć, jakby
stracił wszelkie znaczenie. I kiedy słońce zaczęło wyglądać
zza horyzontu, a oni ruszyli opustoszałą plażą, ociekając wodą,
po raz pierwszy nie czuła strachu przed nadchodzącym dniem. Po raz
pierwszy miała wrażenie, że rzeczywiście może być najlepsza i
nie musi martwić się złośliwymi docinkami czy uwagami. Że życie
rzeczywiście może być wyjątkowe. Po raz pierwszy miała wrażenie,
że świat jest wyjątkowy.
jaka ładna ta scena w morzu, na chwilę odrywa od tego, jak smutne jest to opowiadanie
OdpowiedzUsuńojeju
OdpowiedzUsuńtu jest tyle emocji, że zupełnie nie wiem, jak to ładnie i logicznie skomentować
OdpowiedzUsuńNareszcie! :D A teraz wracam do czytania
OdpowiedzUsuńZnowu to zrobiłaś Adka. Znowu dałaś radę mnie poruszyć tak, że aż poczułam te emocje nawet w końcówkach palców. Jak ja mam to skomentować tak, żeby jakoś poukładać to co czuję teraz to nie wiem.
UsuńOch, kocham tę piosenkę. Ale już Ci to kiedyś powiedziałam.
OdpowiedzUsuńRany, ale między nimi jest potężna ilość emocji - tych, które sami w sobie próbują zabijać i tych, z którymi nie potrafią nawet walczyć, bo są zbyt silne. Nienawiść, miłość, żal, strach, tęsknota... Wszystkie najpotężniejsze uczucia skumulowane w dwóch osobach, które tak do siebie ciągnie, że aż się odpychają. (Nigdy nie byłam wybitnym fizykiem)
Anyway taka dawka uczuć jest porażająca. I cholernie przykro się czyta, jak ona mu się powierzyła, a dla niego... Nawet nie wiadomo co to było. A mimo to, w teraźniejszości wydaje się, że jemu zależy i to nie tak zwyczajnie, bo coś tam między nimi kiedyś było, ale w ogóle. Przyjechał przecież. To chyba najlepszy dowód na to, że mu zależy. Nawet, jeśli to ich małe spotkanie zakończyło się jak zakończyło.
Ta ich scena w wodzie... O rany, zakochałam się. To tak pięknie pokazało, że między nimi było przecież cudownie, swobodnie, beztrosko. A potem wszystko szlag trafił i o... Jest po prostu źle.
Tęsknię
OdpowiedzUsuńPochłonęłam całość i liczę na więcej.
OdpowiedzUsuńDaj znać, jak wrócisz :)