Po
zakończonej próbie w teatrze, Maura nie wróciła od razu do
mieszkania. Nogi niosły ją ulicami, lawirowała między
mieszkańcami i zatrzymała się dopiero wtedy, gdy dotarła nad
brzeg Fiume Tevere. Położyła torbę na żółknącej trawie i
usiadła obok niej, podciągając nogi pod brodę. Kiedy uniosła
głowę, spostrzegła, że niebieski firmament zmienił się nie do
poznania.
Obserwowała
niezwykłą grę kolorów.
Na
wschodzie niebo było jeszcze jasnoniebieskie, ale na zachodzie
pokryło się barankami. Stykały się one z groźną
ołowianobrunatną chmurą, która opalizowała kolorem zieleni.
Nagle błękit rozpękł się na dwoje, ukazując pomarańczowe pasma
obrzeżone migotliwym złotem. Wreszcie lazur zniknął zupełnie, a
niebo zalała rubinowa łuna zachodu.
-
Niepojęte – szepnęła. – Nieprawdopodobne…
Patrząc
na feerię barw, odnosiła wrażenie, że każda zmiana, jaka
zachodzi w ludzkim życiu, niezależnie od tego, czy była
upragniona, czy niechciana, przynosiła pozytywne skutki, jeśli
tylko człowiek potrafi czerpać z niej korzyści. Każde cierpienie
uodparniało, każdy uśmiech łagodził rany. Uświadomiła sobie
także, że często pozostawała na to ślepa. Nie potrafiła znaleźć
nic dobrego w tym, co ją spotkało.
Wygrzebała
nieduży kamyk z ziemi i rzuciła nim mocno przed siebie, z
zafascynowaniem obserwując jego lot. Kiedy zetknął się z taflą
wody i zniknął w jej odmętach, utożsamiła się z nim – tonęła
dokładnie tak samo, chociaż przyjazd do Perugii miał być
początkiem czegoś nowego. Lepszego.
Kiedyś
chciała sterować innymi, aby wszystko szło po jej myśli. Później
stała się uległa i dostosowywała się do otaczającego ją
świata. Wiedziała, że potrzebowała radykalnej zmiany – w sobie.
Chciała się dostosować, chociaż wciąż nie wiedziała, od czego
powinna zacząć. Jeszcze zbyt mało wiedziała o życiu, by móc
podjąć rozsądną decyzję, ale czuła, że w końcu stanie się
twarda jak głaz i jednocześnie miękka niczym bambus. Taka, jaką
była jej mama.
Gdy
słońce całkowicie zniknęło za linią horyzontu, a na firmamencie
zaczęły pojawiać się pierwsze gwiazdy, zebrała swoje rzeczy i
udała się w drogę powrotną do mieszkania.
Rzuciła
torbę w kąt, zdjęła ze stóp buty, a kurtkę przewiesiła przez
oparcie krzesła. Przebrała się w powyciągany, ale wygodny i
ciepły dres, założyła grube skarpetki i przeszła do kuchni.
Wyjąwszy z lodówki karton z mlekiem, nalała sobie pełen kubek.
Chwyciła naczynie w dłoń i usiadła na szerokim parapecie,
podciągając nogi pod brodę i opierając czoło na chłodnej tafli
okna.
Chociaż
w Perugii mieszkała stosunkowo niedługo, zdążyła pokochać to
miasto, a szczególnie noce w nim, gdy wszystkie ulice były
bajecznie oświetlone, ruch na drogach malał z każdą minutą, a o
szyby dzwonił jesienny deszcz. Ta aura była odwzorowaniem jej samej
– czasami pozbawionej nadziei, żyjącej chwilą z
przeświadczeniem, że nie da się kupić czasu i życia.
Westchnęła
i upiła kilka łyków zimnego napoju.
Paradoksalnie,
nie lubiła nocy, bo wtedy wszystko było bardziej. Bolało bardziej,
czuła bardziej, myślała bardziej, umierała bardziej. Bardziej nie
miała sił. Ciążyło jej wszystko, czym się otaczała. Uważała
siebie za współczesnego Syzyfa – od dłuższego czasu wtaczała
głaz pod górę i kwestią miesięcy, tygodni, dni czy godzin było,
kiedy stoczy się razem z nim na samo dno. Chociaż wiedziała, że
wielu ludzi zmagało się z większymi przeciwnościami losu, żyła
przeświadczeniem, że niektóre z kłód pod jej nogami są niemalże
nie do pokonania.
Wibrujący
w kieszeni dresowej bluzy telefon oderwał ją od myśli, którymi
katowała się co wieczór i nacisnąwszy zieloną słuchawkę,
przyłożyła aparat do ucha.
-
Cześć, Gia – uśmiechnęła się lekko i przeszła na matczyny
ton: – Nie powinnaś już spać?
Doskonale
wiedziała, że właśnie w tej chwili młodsza siostra wywróciła
oczami dokładnie tak, jak robił to ich ojciec. Często doprowadzał
tym swoją żonę do szewskiej pasji – pani Schiavone zawsze
doszukiwała się podtekstów i zarzucała mu, że jej nie szanował.
Podczas takich kłótni Maura nigdy nie potrafiła powstrzymać
cisnącego jej się na usta uśmiechu i za plecami rodziców śmiała
się z min, jakie posyłała w jej stronę Gia. A potem zawsze
chodzili na spacer, który kończył się wspólną kolacją.
-
Nie matkuj mi, stara krowo – zażartował głos po drugiej stronie
słuchawki. – Chciałam usłyszeć twój głos. Dawno się nie
odzywałaś.
-
Wiem – westchnęła. – Przepraszam.
-
Co się dzieje?
Potarła
twarz dłonią i zamrugała nerwowo. Nie wahała się, czy powiedzieć
o tym siostrze; zastanawiała się jedynie, jak jej to przekazać, by
nie wsiadła w pierwszy autobus do Perugii bądź od razu Citta di
Castello. Młodsza Schiavone ognisty, typowo włoski temperament
odziedziczyła po ojcu i Maura nie miała wątpliwości, że Gianna
zareaguje niezwykle żywo.
-
Luigi się dzieje – wymamrotała cicho.
-
Przypomniał sobie o twoim istnieniu? – Gia prychnęła zirytowana.
-
Jeszcze nie, ale... Boję się, wiesz? – Wyprostowała jedną nogę,
a drugą szczelnie objęła ręką, w której ściskała opróżniony
do połowy kubek. – Będzie grał w Citta di Castello. Wiem, że
tylko głupi zbieg okoliczności musiałby sprawić, że się
spotkamy, ale cholernie się boję. Bo mnie to wszystko wciąż boli
– wykrztusiła, przełykając łzy.
-
Mimi, kochanie... Nie możesz się bać. – Ciepły głos i
zdrobnienie imienia na krótką chwilę ukoiły jej nerwy, otulając
serce. – Jesteś najodważniejszą osobą, jaką kiedykolwiek
poznałam. Masz ogromną siłę. Przecież normalny człowiek nie
wytrzymałby tego piekła, jakie masz na treningach! – Gia
zażartowała i obydwie parsknęły śmiechem. – Nie możesz chować
głowy w piasek z jego powodu.
-
Nie chowam – zaprzeczyła żarliwie Maura. – Po prostu... Nie
wiem, jak powinnam z nim rozmawiać. Nie wiem, czy w ogóle będę w
stanie na niego spojrzeć. Nie wiem, czy jeszcze kiedykolwiek mu
zaufam. I boję się, że kiedy wróci – a przecież będzie miał
teraz tak blisko – wybaczę mu to, jak mnie potraktował.
-
Nie myśl o tym – poprosił głos w słuchawce. – Rób to, co
podpowiada ci serce.
-
Nie wierzę! – uniosła głos starsza z sióstr i rozciągnęła
usta w szerokim uśmiechu. – Moja myśląca racjonalnie połówka,
każe mi słuchać serca!
Prawdopodobnie
właśnie w tej chwili Gianna wzruszyła ramionami, dlatego
rozbawiony uśmiech zastąpiło rozrzewnienie i tęsknota za
rodzinnym domem, za ciepłem bijącym z kominka, gorącym kocem,
zrobioną przez tatę herbatą z miodem i cytryną i za rozmowami do
białego rana z siostrą.
-
Po prostu wiem, że mózgu u ciebie to ze świecą szukać –
odparła zgryźliwie Gia i obie po raz kolejny wybuchnęły śmiechem.
-
Wiesz, że cię kocham, ropucho?
-
Wiem, jaszczurze.
-
I twoje obelgi też.
-
Też cię kocham, Mimi – westchnęła młodsza. – Przyjedź do
nas niedługo. Tatko tęskni. I ja też.
-
Ucałuj go ode mnie, dobrze? – poprosiła Maura i dodała: –
Przyjadę, jak tylko dostanę kilka dni wolnego.
-
Trzymam cię za słowo – zastrzegła Gianna i rozłączyła się.
Dopiła
resztę mleka, zeszła z parapetu i wstawiwszy kubek do zlewu,
przeszła do swojego pokoju, wsunęła się pod kołdrę i gdy tylko
przyłożyła głowę do poduszki, zasnęła.
*
Czasem,
w dni kiedy nie miała treningów bądź dysponowała kilkoma wolnymi
godzinami, Maura pomagała mamie w prowadzeniu kawiarni. Ze szczerym
uśmiechem zaparzała kawy i herbaty, wydawała talerzyki z ciastami
i obdarzała ciepłymi słowami nowe osoby, gdy tymczasem jej
rodzicielka umijała się jak w ukropie, obsługując drugą połowę
klientów. Nie przywiązywała większej uwagi do kolejnych twarzy,
dlatego drgnęła niespokojnie, gdy usłyszała przy uchu ciche
chrząknięcie.
-
Cześć.
-
Udało ci się – zauważyła, ścierając okruszki z blatu. –
Trafiłeś na mnie. Co podać?
-
Siebie.
Wywróciła
oczami.
-
To było słabe, Randazzo – powiedziała rozbawiona. Przyjęła
zamówienie od kolejnej osoby i włożywszy kilka ciastek owsianych
do papierowej torby, podała paczuszkę, w zamian przyjmując
zapłatę. – Więc? Kawa, herbata, murzynek? – Znów zwróciła
się do stojącego obok chłopaka.
Cicho
parsknął, zakładając ręce na piersi.
-
Mówiłem serio. Pójdziesz ze mną na spacer? – wyjaśnił.
Zerknęła
kątem oka na zawieszony na ścianie zegar i odszukała wzrokiem
mamę. Miała wrażenie,
jakby
rodzicielka czytała jej w myślach, kiedy dyskretnie kiwnęła
głową.
-
W porządku – zgodziła się i ruszyła w stronę zaplecza. – Ale
to nie randka, pamiętaj! – rzuciła jeszcze przez ramię.
Odprowadził
ją śmiech Luigi’ego. W pośpiechu zrzuciła fartuszek i odwiesiła
go na wieszaku, założyła kurtkę i przewiesiwszy przez ramię
torbę treningową, wróciła na salę. Do papierowej torebki włożyła
dwie drożdżówki – jedną z jabłkiem i cynamonem, a drugą z
twarożkiem i na pytający wzrok siatkarza odpowiedziała ze
wzruszeniem ramion:
-
Na drogę.
*
Wykonała
ostatni piruet i zatrzymała się w pozycji końcowej. Sekundy, w
ciągu których trwała bez ruchu, dłużyły jej się
niemiłosiernie, a walcząc o każdy oddech, męczyła się jeszcze
bardziej. Czuła rozchodzące się po całym ciele odrętwienie, więc
zamknęła oczy, mocno zaciskając powieki i niemal do krwi
zagryzając wewnętrzną stronę policzka. Usłyszawszy chrząknięcie,
zerknęła na choreografa i z ogromną ulgą przyjęła jego
skinienie głową. Rozluźniwszy się, podeszła do swojej butelki z
wodą, starając się sprawiać wrażenie jak najmniej wyczerpanej
ponad czterogodzinną próbą. Kiedy jednak zakomunikowano jej
koniec, nie powstrzymała westchnienia i uśmiechu, jaki wcisnął
jej się na usta. Usiadła na podłodze i wyprostowawszy nogi, oparła
głowę o ścianę. Odkręciła korek butelki i upiła kilka dużych
łyków. Rozkoszowała się wodą, przyjemnie chłodzącą jej
rozgrzane ciało i kilkoma kroplami, które spłynęły po jej
brodzie i skapnęły na obojczyki i między piersi.
Odwróciła
głowę, gdy poczuła, że ktoś zajmuje miejsce obok niej i uniosła
wargi w niemrawym uśmiechu. Odgrywająca rolę Clementine tancerka
była najmłodszą spośród całej obsady i niezwykle podekscytowana
oczekiwała powoli zbliżającej się premiery. Nawet pomimo kolejnej
niezwykle męczącej próby zdawała się tryskać energią i zarażać
nią wszystkich dookoła – a przede wszystkim Maurę, w której
próbowała odnaleźć swoją bratnią duszę.
-
Podobno dyrektor wymyślił nowy sposób na zachęcenie ludzi do
obejrzenia „Dziadka do orzechów” – zagadnęła dziewczyna,
podciągając nogi pod brodę i opierając policzek na kolanach.
Przyglądała się z uwagą starszej koleżance, która zdążyła
rozpuścić włosy i ponownie zaplatała je w ciasnego warkocza.
Schiavone
przerwała w pół ruchu i zaintrygowana na dłużej skupiła wzrok
na Matilde.
-
Wiesz coś więcej?
Odpowiedziało
jej wzruszenie ramionami i przepraszający wzrok.
-
Ale podobno mamy się dziś czegoś dowiedzieć.
Maura
kiwnęła głową i dokończyła poprawianie fryzury. Wsunęła kilka
wsuwek, by przytrzymać wymykające się z uczesania kosmyki i
nachyliła się nad nogami, by rozplątać wstążki od baletek i
zsunąć je z obolałych stóp. Wyprostowała się akurat w chwili,
kiedy na salę taneczną wkroczył postawny mężczyzna, nienagannie
ubrany w czarny garnitur. Rozejrzał się po wszystkich tancerzach,
niecierpliwie postukując obcasem, a nie doczekawszy się żadnej
reakcji ze strony zmęczonych aktorów, przywołał ich do siebie
cichym prychnięciem i machnięciem ręką.
Maura
z trudem podniosła się z podłogi i ściskając w jednej dłoni
baletki, drugą wyciągnęła do Matilde, pomagając jej wstać.
Razem podeszły do zgromadzonej na środku parkietu grupy.
-
Jak zapewne część z was pamięta, frekwencja na widowni podczas
wystawiania „Siedmiu Bram Jerozolimy” nie była zachwycająca.
Razem z Marco...
-
Kto to Marco? – zapytała szeptem Matilde, nachylając się nad
uchem koleżanki.
Schiavone
parsknęła śmiechem, nerwowo zasłaniając usta dłonią, by
uniknąć gniewu dyrektora.
-
Człowiek od marketingu – wyjaśniła. – Niezwykle... –
zawiesiła na moment głos, szukając odpowiedniego słowa –
...zakochany w swojej profesji.
-
Czyli świr – podsumowała młodsza z dziewcząt i tym razem
obydwie roześmiały się na to stwierdzenie.
Skuliły
się, czując na sobie zirytowane spojrzenie odgrywającego rolę
Mikołaja tancerza i powiedziały ciche „przepraszam”.
-
...dlatego podczas pierwszego meczu siatkówki w naszym mieście
zaprezentujecie fragment „Dziadka do orzechów”. Cesare mówił,
że taniec walki z myszami opanowaliście już na znośnym poziomie,
dlatego też... – przyjrzał się uważnie każdej z twarzy i na
dłuższą chwilę zawiesił wzrok na odgrywających główne role
Maurze i Diego – ...liczę, że nie zawiedziecie i przyciągniecie
widzów.
Kiwnęła
głową, ignorując ciche szepty, a kiedy dyrektor opuścił salę,
pospiesznie zebrała swoje rzeczy i nie czekając na Matilde, udała
się do szatni, przeklinając pod nosem pomysł Marco – najgorszy z
możliwych. Obiecywała sobie unikać siatkówki jak ognia, a właśnie
została wrzucona w sam jej środek. Dodatkowo znała swoje
szczęście, a raczej jego brak, i była więcej niż pewna, że mecz
ten zostanie rozegrany pomiędzy Perugią a Citta di Castello.
Mogła
przypuszczać, że spotka Luigi’ego prędzej, niż by tego chciała.
*
Na
początku nie było jak w amerykańskich filmach czy romansach na
papierze, którymi ludzie codziennie się karmili. Żadne z ich
dwójki nie rzucało inteligentnymi żarcikami, nie było zażartych
dyskusji na temat cudem odkrytych wspólnych zainteresowań czy
kompletnie bezpodstawnego acz obopólnego zafascynowania drugą
osobą. Rozmowa – może poza kilkoma chwilami – kompletnie się
nie kleiła. Wymieniali spostrzeżenia na temat sportu, kibiców,
służby zdrowia i tematy nagle się skończyły.
Zatrzymali
się przy ławeczce w parku. Usiedli, a Maura wyjęła jedną z
drożdżówek. Przełamawszy ją na pół, jedną z części podała
Luigi’emu.
-
Jakie masz pasje? – zadał jej pytanie.
-
Różne – odpowiedziała z uśmiechem i odgryzła kawałek ciastka.
-
Robienie zdjęć z siatkarzami? – Włoch zaśmiał się. Zauważyła,
że miał bardzo dźwięczny śmiech.
-
Tak, myślę, że to jedna z nich.
-
Co w takim razie lubisz robić? – dopytywał.
-
Lubię robić rzeczy, w których jestem dobra – wyjaśniła. –
Dlatego głównie tańczę.
-
Opowiesz mi o tym?
Uniosła
brew w pytającym geście i przyjrzała mu się. Jego twarz wyrażała
żywe zainteresowanie, a oczy niemalże błagały ją o kilka
kolejnych słów.
-
Pewien człowiek kiedyś powiedział, że taniec jest lustrem, w
którym możemy zobaczyć i poznać samego siebie, swoje ograniczenia
– i pokonać je. Taniec to wolność i miłość – odpowiedziała
cicho. Zauważyła, że Randazzo zjadł już swój kawałek
drożdżówki, dlatego wyjęła z torebki drugą i włożyła mu w
dłonie. – Czym dla ciebie jest siatkówka? – zapytała nagle.
-
Wszystkim – odpowiedział bez wahania.
-
I tym właśnie jest dla mnie taniec – odpowiedziała lekko i
szturchnęła siatkarza łokciem w bok.
Wstała
z miejsca i poczekawszy, aż Luigi do niej dołączy, ruszyła w
dalszą drogę. Wszystkie pytania, jakie mogłaby mieć do siatkarza,
wyparowały jej z głowy. A nawet gdyby wciąż w niej siedziały, i
tak nie miała odwagi ich zadać. Znowu była sobą – cichym,
nieśmiałym i zestresowanym człowiekiem, który nie potrafił
rozmawiać z nieznajomymi. Rozmowa ożywiła się znów, kiedy
chłopak poruszył temat muzyki. Przerzucali się tytułami,
wychwalając lub miażdżąc obelgami co poniektóre. Nie zauważyła,
kiedy dotarli pod jej szkołę tańca. Maura zerknęła na zegarek i
skrzywiła się mimowolnie.
-
Powinnam iść na trening.
-
Ja chyba też – odpowiedział Luigi. – Dziękuję za spacer. I
drożdżówki.
Wzruszyła
ramionami i uśmiechnęła się niepewnie.
-
Następnym razem wezmę szarlotkę.
-
Następnym razem? – Randazzo poruszył sugestywnie brwiami, a
dziewczyna spąsowiała. – Czyli chciałabyś to powtórzyć?
-
Wszystko zależy od ciebie – rzuciła i bez pożegnania zniknęła
za masywnymi drzwiami.
jaki ładny opis nieba, ojej. a Maurę to bym chciała przytulić.
OdpowiedzUsuńMaura jest cudowna i biedna i piękna i załamująca i urocza i dziwna.
OdpowiedzUsuńPełna sprzeczności, jak każda z nas. Za to kocham twoje opowiadania - za prawdę :*
PS Oglądam teraz naszego głównego bohatera i jestem na niego trochę irracjonalnie zła za Maurę. Zawsze akceptuję twoją rzeczywistość jak prawdziwą :*
UsuńPS 2 tak naprawdę chciałam tylko napisać, że TAK BARDZO TĘSKNIŁAM ZA CHOMICZKIEM, że aż sobie nie wyobrażasz
To możesz mu powiedzieć, żeby się ruszył i dał trochę pograć mojemu Simone?! :P
UsuńKorzystając z przerwy w meczu naskrobię kilka słów.
OdpowiedzUsuńOtóż... Absolutnie kupiłam mnie opisem tego, co działo się z niebem. Aż nabrałam ochoty, aby popatrzeć na zachód, ale jakoś dzisiaj się nie złożyło. Anyway, kocham takie zmiany na niebie i łatwo mogłam sobie wyobrazić, jaki zachwyt wzbudziły w Maurze. Włoskie niebo jest cudowne. To mogę powiedzieć z całą odpowiedzialnością.
Spotkanie z Luigim było i jest nieuniknione, tego jesteśmy świadomi od samego początku. Tylko jak to będzie wyglądać? I co on takiego zrobił w przeszłości, co tak bardzo boli Maurę?
Lubię takie przeplatanie teraźniejszości z przeszłością, bo to zawsze daje fajny kontrast temu, jak sprawy układały się kiedyś, a jak wyglądają teraz oraz idealnie ukazują przemiany w ludziach. I to jest właśnie tutaj - przeszłość z Luigim i teraźniejszość bez niego ze spojrzeniem w ponowną przyszłość z nim. Jak to będzie? Oj, chciałabym jak najprędzej się dowiedzieć i mam nadzieję, że mi to umożliwisz. :)
Jest pięknie. Zakochałam się w przewodniej piosence i teraz wsłuchuję się w nią całymi dniami, dopasowując ją do tej historii, wspaniałej historii, w którą całkowicie wsiąknęłam. Uwielbiam to i mam nadzieję, że o tym wiesz.
Ściskam, posyłam buziaki i jeszcze raz: wszystkiego najpiękniejszego! <3
Internety w hotelu otwierają mi twojego bloga z roszerzeniem de i ktoś za ścianą naprawdę okropnie chrapie... Jest druga zmęczona w kosmos położyłam się z lapem i przeczytałam. Kurcze. Taniec, Włochy, Luigi i całkiem interesująca główna bohaterka. To takie interesujące połączenie. Aż się przypomina jak sama tańczyłam jak byłam mała. No lepiej być nie mogło. Zaciekawiłaś bardzo, bo co ten Luigi? Maura chyba ma pewien problem i role które tańczy mają na nią wpływ. Balet w PalaEvagelisti o :D Od czegoś trzeba zacząć, więc czemu nie od drożdżówek
OdpowiedzUsuńOpis nieba o.o
OdpowiedzUsuń