piątek, 5 czerwca 2015

2. There's a reason after all the things that I have done.


Po zakończonej próbie w teatrze, Maura nie wróciła od razu do mieszkania. Nogi niosły ją ulicami, lawirowała między mieszkańcami i zatrzymała się dopiero wtedy, gdy dotarła nad brzeg Fiume Tevere. Położyła torbę na żółknącej trawie i usiadła obok niej, podciągając nogi pod brodę. Kiedy uniosła głowę, spostrzegła, że niebieski firmament zmienił się nie do poznania.
Obserwowała niezwykłą grę kolorów.
Na wschodzie niebo było jeszcze jasnoniebieskie, ale na zachodzie pokryło się barankami. Stykały się one z groźną ołowianobrunatną chmurą, która opalizowała kolorem zieleni. Nagle błękit rozpękł się na dwoje, ukazując pomarańczowe pasma obrzeżone migotliwym złotem. Wreszcie lazur zniknął zupełnie, a niebo zalała rubinowa łuna zachodu.
- Niepojęte – szepnęła. – Nieprawdopodobne…
Patrząc na feerię barw, odnosiła wrażenie, że każda zmiana, jaka zachodzi w ludzkim życiu, niezależnie od tego, czy była upragniona, czy niechciana, przynosiła pozytywne skutki, jeśli tylko człowiek potrafi czerpać z niej korzyści. Każde cierpienie uodparniało, każdy uśmiech łagodził rany. Uświadomiła sobie także, że często pozostawała na to ślepa. Nie potrafiła znaleźć nic dobrego w tym, co ją spotkało.
Wygrzebała nieduży kamyk z ziemi i rzuciła nim mocno przed siebie, z zafascynowaniem obserwując jego lot. Kiedy zetknął się z taflą wody i zniknął w jej odmętach, utożsamiła się z nim – tonęła dokładnie tak samo, chociaż przyjazd do Perugii miał być początkiem czegoś nowego. Lepszego.
Kiedyś chciała sterować innymi, aby wszystko szło po jej myśli. Później stała się uległa i dostosowywała się do otaczającego ją świata. Wiedziała, że potrzebowała radykalnej zmiany – w sobie. Chciała się dostosować, chociaż wciąż nie wiedziała, od czego powinna zacząć. Jeszcze zbyt mało wiedziała o życiu, by móc podjąć rozsądną decyzję, ale czuła, że w końcu stanie się twarda jak głaz i jednocześnie miękka niczym bambus. Taka, jaką była jej mama.
Gdy słońce całkowicie zniknęło za linią horyzontu, a na firmamencie zaczęły pojawiać się pierwsze gwiazdy, zebrała swoje rzeczy i udała się w drogę powrotną do mieszkania.
Rzuciła torbę w kąt, zdjęła ze stóp buty, a kurtkę przewiesiła przez oparcie krzesła. Przebrała się w powyciągany, ale wygodny i ciepły dres, założyła grube skarpetki i przeszła do kuchni. Wyjąwszy z lodówki karton z mlekiem, nalała sobie pełen kubek. Chwyciła naczynie w dłoń i usiadła na szerokim parapecie, podciągając nogi pod brodę i opierając czoło na chłodnej tafli okna.
Chociaż w Perugii mieszkała stosunkowo niedługo, zdążyła pokochać to miasto, a szczególnie noce w nim, gdy wszystkie ulice były bajecznie oświetlone, ruch na drogach malał z każdą minutą, a o szyby dzwonił jesienny deszcz. Ta aura była odwzorowaniem jej samej – czasami pozbawionej nadziei, żyjącej chwilą z przeświadczeniem, że nie da się kupić czasu i życia.
Westchnęła i upiła kilka łyków zimnego napoju.
Paradoksalnie, nie lubiła nocy, bo wtedy wszystko było bardziej. Bolało bardziej, czuła bardziej, myślała bardziej, umierała bardziej. Bardziej nie miała sił. Ciążyło jej wszystko, czym się otaczała. Uważała siebie za współczesnego Syzyfa – od dłuższego czasu wtaczała głaz pod górę i kwestią miesięcy, tygodni, dni czy godzin było, kiedy stoczy się razem z nim na samo dno. Chociaż wiedziała, że wielu ludzi zmagało się z większymi przeciwnościami losu, żyła przeświadczeniem, że niektóre z kłód pod jej nogami są niemalże nie do pokonania.
Wibrujący w kieszeni dresowej bluzy telefon oderwał ją od myśli, którymi katowała się co wieczór i nacisnąwszy zieloną słuchawkę, przyłożyła aparat do ucha.
- Cześć, Gia – uśmiechnęła się lekko i przeszła na matczyny ton: – Nie powinnaś już spać?
Doskonale wiedziała, że właśnie w tej chwili młodsza siostra wywróciła oczami dokładnie tak, jak robił to ich ojciec. Często doprowadzał tym swoją żonę do szewskiej pasji – pani Schiavone zawsze doszukiwała się podtekstów i zarzucała mu, że jej nie szanował. Podczas takich kłótni Maura nigdy nie potrafiła powstrzymać cisnącego jej się na usta uśmiechu i za plecami rodziców śmiała się z min, jakie posyłała w jej stronę Gia. A potem zawsze chodzili na spacer, który kończył się wspólną kolacją.
- Nie matkuj mi, stara krowo – zażartował głos po drugiej stronie słuchawki. – Chciałam usłyszeć twój głos. Dawno się nie odzywałaś.
- Wiem – westchnęła. – Przepraszam.
- Co się dzieje?
Potarła twarz dłonią i zamrugała nerwowo. Nie wahała się, czy powiedzieć o tym siostrze; zastanawiała się jedynie, jak jej to przekazać, by nie wsiadła w pierwszy autobus do Perugii bądź od razu Citta di Castello. Młodsza Schiavone ognisty, typowo włoski temperament odziedziczyła po ojcu i Maura nie miała wątpliwości, że Gianna zareaguje niezwykle żywo.
- Luigi się dzieje – wymamrotała cicho.
- Przypomniał sobie o twoim istnieniu? – Gia prychnęła zirytowana.
- Jeszcze nie, ale... Boję się, wiesz? – Wyprostowała jedną nogę, a drugą szczelnie objęła ręką, w której ściskała opróżniony do połowy kubek. – Będzie grał w Citta di Castello. Wiem, że tylko głupi zbieg okoliczności musiałby sprawić, że się spotkamy, ale cholernie się boję. Bo mnie to wszystko wciąż boli – wykrztusiła, przełykając łzy.
- Mimi, kochanie... Nie możesz się bać. – Ciepły głos i zdrobnienie imienia na krótką chwilę ukoiły jej nerwy, otulając serce. – Jesteś najodważniejszą osobą, jaką kiedykolwiek poznałam. Masz ogromną siłę. Przecież normalny człowiek nie wytrzymałby tego piekła, jakie masz na treningach! – Gia zażartowała i obydwie parsknęły śmiechem. – Nie możesz chować głowy w piasek z jego powodu.
- Nie chowam – zaprzeczyła żarliwie Maura. – Po prostu... Nie wiem, jak powinnam z nim rozmawiać. Nie wiem, czy w ogóle będę w stanie na niego spojrzeć. Nie wiem, czy jeszcze kiedykolwiek mu zaufam. I boję się, że kiedy wróci – a przecież będzie miał teraz tak blisko – wybaczę mu to, jak mnie potraktował.
- Nie myśl o tym – poprosił głos w słuchawce. – Rób to, co podpowiada ci serce.
- Nie wierzę! – uniosła głos starsza z sióstr i rozciągnęła usta w szerokim uśmiechu. – Moja myśląca racjonalnie połówka, każe mi słuchać serca!
Prawdopodobnie właśnie w tej chwili Gianna wzruszyła ramionami, dlatego rozbawiony uśmiech zastąpiło rozrzewnienie i tęsknota za rodzinnym domem, za ciepłem bijącym z kominka, gorącym kocem, zrobioną przez tatę herbatą z miodem i cytryną i za rozmowami do białego rana z siostrą.
- Po prostu wiem, że mózgu u ciebie to ze świecą szukać – odparła zgryźliwie Gia i obie po raz kolejny wybuchnęły śmiechem.
- Wiesz, że cię kocham, ropucho?
- Wiem, jaszczurze.
- I twoje obelgi też.
- Też cię kocham, Mimi – westchnęła młodsza. – Przyjedź do nas niedługo. Tatko tęskni. I ja też.
- Ucałuj go ode mnie, dobrze? – poprosiła Maura i dodała: – Przyjadę, jak tylko dostanę kilka dni wolnego.
- Trzymam cię za słowo – zastrzegła Gianna i rozłączyła się.
Dopiła resztę mleka, zeszła z parapetu i wstawiwszy kubek do zlewu, przeszła do swojego pokoju, wsunęła się pod kołdrę i gdy tylko przyłożyła głowę do poduszki, zasnęła.

*

Czasem, w dni kiedy nie miała treningów bądź dysponowała kilkoma wolnymi godzinami, Maura pomagała mamie w prowadzeniu kawiarni. Ze szczerym uśmiechem zaparzała kawy i herbaty, wydawała talerzyki z ciastami i obdarzała ciepłymi słowami nowe osoby, gdy tymczasem jej rodzicielka umijała się jak w ukropie, obsługując drugą połowę klientów. Nie przywiązywała większej uwagi do kolejnych twarzy, dlatego drgnęła niespokojnie, gdy usłyszała przy uchu ciche chrząknięcie.
- Cześć.
- Udało ci się – zauważyła, ścierając okruszki z blatu. – Trafiłeś na mnie. Co podać?
- Siebie.
Wywróciła oczami.
- To było słabe, Randazzo – powiedziała rozbawiona. Przyjęła zamówienie od kolejnej osoby i włożywszy kilka ciastek owsianych do papierowej torby, podała paczuszkę, w zamian przyjmując zapłatę. – Więc? Kawa, herbata, murzynek? – Znów zwróciła się do stojącego obok chłopaka.
Cicho parsknął, zakładając ręce na piersi.
- Mówiłem serio. Pójdziesz ze mną na spacer? – wyjaśnił.
Zerknęła kątem oka na zawieszony na ścianie zegar i odszukała wzrokiem mamę. Miała wrażenie,
jakby rodzicielka czytała jej w myślach, kiedy dyskretnie kiwnęła głową.
- W porządku – zgodziła się i ruszyła w stronę zaplecza. – Ale to nie randka, pamiętaj! – rzuciła jeszcze przez ramię.
Odprowadził ją śmiech Luigi’ego. W pośpiechu zrzuciła fartuszek i odwiesiła go na wieszaku, założyła kurtkę i przewiesiwszy przez ramię torbę treningową, wróciła na salę. Do papierowej torebki włożyła dwie drożdżówki – jedną z jabłkiem i cynamonem, a drugą z twarożkiem i na pytający wzrok siatkarza odpowiedziała ze wzruszeniem ramion:
- Na drogę.

*

Wykonała ostatni piruet i zatrzymała się w pozycji końcowej. Sekundy, w ciągu których trwała bez ruchu, dłużyły jej się niemiłosiernie, a walcząc o każdy oddech, męczyła się jeszcze bardziej. Czuła rozchodzące się po całym ciele odrętwienie, więc zamknęła oczy, mocno zaciskając powieki i niemal do krwi zagryzając wewnętrzną stronę policzka. Usłyszawszy chrząknięcie, zerknęła na choreografa i z ogromną ulgą przyjęła jego skinienie głową. Rozluźniwszy się, podeszła do swojej butelki z wodą, starając się sprawiać wrażenie jak najmniej wyczerpanej ponad czterogodzinną próbą. Kiedy jednak zakomunikowano jej koniec, nie powstrzymała westchnienia i uśmiechu, jaki wcisnął jej się na usta. Usiadła na podłodze i wyprostowawszy nogi, oparła głowę o ścianę. Odkręciła korek butelki i upiła kilka dużych łyków. Rozkoszowała się wodą, przyjemnie chłodzącą jej rozgrzane ciało i kilkoma kroplami, które spłynęły po jej brodzie i skapnęły na obojczyki i między piersi.
Odwróciła głowę, gdy poczuła, że ktoś zajmuje miejsce obok niej i uniosła wargi w niemrawym uśmiechu. Odgrywająca rolę Clementine tancerka była najmłodszą spośród całej obsady i niezwykle podekscytowana oczekiwała powoli zbliżającej się premiery. Nawet pomimo kolejnej niezwykle męczącej próby zdawała się tryskać energią i zarażać nią wszystkich dookoła – a przede wszystkim Maurę, w której próbowała odnaleźć swoją bratnią duszę.
- Podobno dyrektor wymyślił nowy sposób na zachęcenie ludzi do obejrzenia „Dziadka do orzechów” – zagadnęła dziewczyna, podciągając nogi pod brodę i opierając policzek na kolanach. Przyglądała się z uwagą starszej koleżance, która zdążyła rozpuścić włosy i ponownie zaplatała je w ciasnego warkocza.
Schiavone przerwała w pół ruchu i zaintrygowana na dłużej skupiła wzrok na Matilde.
- Wiesz coś więcej?
Odpowiedziało jej wzruszenie ramionami i przepraszający wzrok.
- Ale podobno mamy się dziś czegoś dowiedzieć.
Maura kiwnęła głową i dokończyła poprawianie fryzury. Wsunęła kilka wsuwek, by przytrzymać wymykające się z uczesania kosmyki i nachyliła się nad nogami, by rozplątać wstążki od baletek i zsunąć je z obolałych stóp. Wyprostowała się akurat w chwili, kiedy na salę taneczną wkroczył postawny mężczyzna, nienagannie ubrany w czarny garnitur. Rozejrzał się po wszystkich tancerzach, niecierpliwie postukując obcasem, a nie doczekawszy się żadnej reakcji ze strony zmęczonych aktorów, przywołał ich do siebie cichym prychnięciem i machnięciem ręką.
Maura z trudem podniosła się z podłogi i ściskając w jednej dłoni baletki, drugą wyciągnęła do Matilde, pomagając jej wstać. Razem podeszły do zgromadzonej na środku parkietu grupy.
- Jak zapewne część z was pamięta, frekwencja na widowni podczas wystawiania „Siedmiu Bram Jerozolimy” nie była zachwycająca. Razem z Marco...
- Kto to Marco? – zapytała szeptem Matilde, nachylając się nad uchem koleżanki.
Schiavone parsknęła śmiechem, nerwowo zasłaniając usta dłonią, by uniknąć gniewu dyrektora.
- Człowiek od marketingu – wyjaśniła. – Niezwykle... – zawiesiła na moment głos, szukając odpowiedniego słowa – ...zakochany w swojej profesji.
- Czyli świr – podsumowała młodsza z dziewcząt i tym razem obydwie roześmiały się na to stwierdzenie.
Skuliły się, czując na sobie zirytowane spojrzenie odgrywającego rolę Mikołaja tancerza i powiedziały ciche „przepraszam”.
- ...dlatego podczas pierwszego meczu siatkówki w naszym mieście zaprezentujecie fragment „Dziadka do orzechów”. Cesare mówił, że taniec walki z myszami opanowaliście już na znośnym poziomie, dlatego też... – przyjrzał się uważnie każdej z twarzy i na dłuższą chwilę zawiesił wzrok na odgrywających główne role Maurze i Diego – ...liczę, że nie zawiedziecie i przyciągniecie widzów.
Kiwnęła głową, ignorując ciche szepty, a kiedy dyrektor opuścił salę, pospiesznie zebrała swoje rzeczy i nie czekając na Matilde, udała się do szatni, przeklinając pod nosem pomysł Marco – najgorszy z możliwych. Obiecywała sobie unikać siatkówki jak ognia, a właśnie została wrzucona w sam jej środek. Dodatkowo znała swoje szczęście, a raczej jego brak, i była więcej niż pewna, że mecz ten zostanie rozegrany pomiędzy Perugią a Citta di Castello.
Mogła przypuszczać, że spotka Luigi’ego prędzej, niż by tego chciała.

*

Na początku nie było jak w amerykańskich filmach czy romansach na papierze, którymi ludzie codziennie się karmili. Żadne z ich dwójki nie rzucało inteligentnymi żarcikami, nie było zażartych dyskusji na temat cudem odkrytych wspólnych zainteresowań czy kompletnie bezpodstawnego acz obopólnego zafascynowania drugą osobą. Rozmowa – może poza kilkoma chwilami – kompletnie się nie kleiła. Wymieniali spostrzeżenia na temat sportu, kibiców, służby zdrowia i tematy nagle się skończyły.
Zatrzymali się przy ławeczce w parku. Usiedli, a Maura wyjęła jedną z drożdżówek. Przełamawszy ją na pół, jedną z części podała Luigi’emu.
- Jakie masz pasje? – zadał jej pytanie.
- Różne – odpowiedziała z uśmiechem i odgryzła kawałek ciastka.
- Robienie zdjęć z siatkarzami? – Włoch zaśmiał się. Zauważyła, że miał bardzo dźwięczny śmiech.
- Tak, myślę, że to jedna z nich.
- Co w takim razie lubisz robić? – dopytywał.
- Lubię robić rzeczy, w których jestem dobra – wyjaśniła. – Dlatego głównie tańczę.
- Opowiesz mi o tym?
Uniosła brew w pytającym geście i przyjrzała mu się. Jego twarz wyrażała żywe zainteresowanie, a oczy niemalże błagały ją o kilka kolejnych słów.
- Pewien człowiek kiedyś powiedział, że taniec jest lustrem, w którym możemy zobaczyć i poznać samego siebie, swoje ograniczenia – i pokonać je. Taniec to wolność i miłość – odpowiedziała cicho. Zauważyła, że Randazzo zjadł już swój kawałek drożdżówki, dlatego wyjęła z torebki drugą i włożyła mu w dłonie. – Czym dla ciebie jest siatkówka? – zapytała nagle.
- Wszystkim – odpowiedział bez wahania.
- I tym właśnie jest dla mnie taniec – odpowiedziała lekko i szturchnęła siatkarza łokciem w bok.
Wstała z miejsca i poczekawszy, aż Luigi do niej dołączy, ruszyła w dalszą drogę. Wszystkie pytania, jakie mogłaby mieć do siatkarza, wyparowały jej z głowy. A nawet gdyby wciąż w niej siedziały, i tak nie miała odwagi ich zadać. Znowu była sobą – cichym, nieśmiałym i zestresowanym człowiekiem, który nie potrafił rozmawiać z nieznajomymi. Rozmowa ożywiła się znów, kiedy chłopak poruszył temat muzyki. Przerzucali się tytułami, wychwalając lub miażdżąc obelgami co poniektóre. Nie zauważyła, kiedy dotarli pod jej szkołę tańca. Maura zerknęła na zegarek i skrzywiła się mimowolnie.
- Powinnam iść na trening.
- Ja chyba też – odpowiedział Luigi. – Dziękuję za spacer. I drożdżówki.
Wzruszyła ramionami i uśmiechnęła się niepewnie.
- Następnym razem wezmę szarlotkę.
- Następnym razem? – Randazzo poruszył sugestywnie brwiami, a dziewczyna spąsowiała. – Czyli chciałabyś to powtórzyć?
- Wszystko zależy od ciebie – rzuciła i bez pożegnania zniknęła za masywnymi drzwiami.

7 komentarzy:

  1. jaki ładny opis nieba, ojej. a Maurę to bym chciała przytulić.

    OdpowiedzUsuń
  2. Maura jest cudowna i biedna i piękna i załamująca i urocza i dziwna.
    Pełna sprzeczności, jak każda z nas. Za to kocham twoje opowiadania - za prawdę :*

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. PS Oglądam teraz naszego głównego bohatera i jestem na niego trochę irracjonalnie zła za Maurę. Zawsze akceptuję twoją rzeczywistość jak prawdziwą :*

      PS 2 tak naprawdę chciałam tylko napisać, że TAK BARDZO TĘSKNIŁAM ZA CHOMICZKIEM, że aż sobie nie wyobrażasz

      Usuń
    2. To możesz mu powiedzieć, żeby się ruszył i dał trochę pograć mojemu Simone?! :P

      Usuń
  3. Korzystając z przerwy w meczu naskrobię kilka słów.
    Otóż... Absolutnie kupiłam mnie opisem tego, co działo się z niebem. Aż nabrałam ochoty, aby popatrzeć na zachód, ale jakoś dzisiaj się nie złożyło. Anyway, kocham takie zmiany na niebie i łatwo mogłam sobie wyobrazić, jaki zachwyt wzbudziły w Maurze. Włoskie niebo jest cudowne. To mogę powiedzieć z całą odpowiedzialnością.
    Spotkanie z Luigim było i jest nieuniknione, tego jesteśmy świadomi od samego początku. Tylko jak to będzie wyglądać? I co on takiego zrobił w przeszłości, co tak bardzo boli Maurę?
    Lubię takie przeplatanie teraźniejszości z przeszłością, bo to zawsze daje fajny kontrast temu, jak sprawy układały się kiedyś, a jak wyglądają teraz oraz idealnie ukazują przemiany w ludziach. I to jest właśnie tutaj - przeszłość z Luigim i teraźniejszość bez niego ze spojrzeniem w ponowną przyszłość z nim. Jak to będzie? Oj, chciałabym jak najprędzej się dowiedzieć i mam nadzieję, że mi to umożliwisz. :)
    Jest pięknie. Zakochałam się w przewodniej piosence i teraz wsłuchuję się w nią całymi dniami, dopasowując ją do tej historii, wspaniałej historii, w którą całkowicie wsiąknęłam. Uwielbiam to i mam nadzieję, że o tym wiesz.
    Ściskam, posyłam buziaki i jeszcze raz: wszystkiego najpiękniejszego! <3

    OdpowiedzUsuń
  4. Internety w hotelu otwierają mi twojego bloga z roszerzeniem de i ktoś za ścianą naprawdę okropnie chrapie... Jest druga zmęczona w kosmos położyłam się z lapem i przeczytałam. Kurcze. Taniec, Włochy, Luigi i całkiem interesująca główna bohaterka. To takie interesujące połączenie. Aż się przypomina jak sama tańczyłam jak byłam mała. No lepiej być nie mogło. Zaciekawiłaś bardzo, bo co ten Luigi? Maura chyba ma pewien problem i role które tańczy mają na nią wpływ. Balet w PalaEvagelisti o :D Od czegoś trzeba zacząć, więc czemu nie od drożdżówek

    OdpowiedzUsuń