wtorek, 19 maja 2015

1. There’s a silent storm inside me looking for a home.


Zapakowawszy do torby ostatnią pomarańczę, Maura uregulowała rachunek i wsunęła pod pachę gazetę. Wepchnęła do kieszeni kurtki portfel i z trudem uniosła swoje zakupy. Niełatwo było uśmiechnąć się do ekspedientki, czując wbijające się w dłonie uszy od reklamówki, jednak niemrawo uniosła kąciki ust ku górze i wyszła na zalaną deszczem ulicę. Po raz kolejny w ciągu ostatnich kilku tygodni ucieszyła się, że mieszkała tak blisko sklepu – wystarczyło, by przemknęła przez wąską uliczkę i już znalazła się na swojej kamienicy. Wdrapała się po schodach na pierwsze piętro, w międzyczasie dwa razy przekładając reklamówkę z jednej ręki do drugiej, i kiedy znalazła się w swoim mieszkaniu, z ulgą odłożyła ją na stół w kuchni. Zdjęła buty i odwiesiwszy kurtkę w przedpokoju, przeczesała wilgotne włosy dłonią.
Stanęła w progu swojego pokoju i rozejrzała się po nim bezradnie. Wyglądał niczym pole minowe – nie wiedziała, gdzie postawić stopę, by nie natrafić na jakiś przedmiot.
Skupiła wzrok na rozsypanych dookoła łóżka słownikach i podręcznikach. Z niechęcią podeszła do jednego z stosików, nogą ostrożnie odsuwając po drodze płyty, ubrania i inne rzeczy i krzywiąc się, gdy przez przypadek stanęła na sznurówce od tanecznego buta. Klęknęła na podłodze i wzięła jedną z książek do ręki. Przez chwilę przyglądała się czerwono-żółtej okładce i stwierdziła, że mogłaby posprzątać. Podwinęła rękawy koszuli i związała włosy w niesfornego koka na czubku głowy. Zerknąwszy na wskazówki zegara i upewniwszy się, że do próby ma jeszcze dużo czasu, zabrała się do pracy.
Szło jej mozolnie pewnie dlatego, że każdy z trzymanych w dłoniach tomów przeglądała, wdychała charakterystyczny dla papieru zapach, a potem przez długie sekundy zastanawiała się, na której półce go umieścić. Już po nieco ponad godzinie z uśmiechem przyglądała się efektowi: wszystko posegregowane alfabetycznie, najpierw według autora, a potem według tytułu. Słowniki i podręczniki do nauki hiszpańskiego oraz niemieckiego ustawione od największego do najmniejszego. Maura nigdy nie była perfekcjonistką jeśli chodziło o sprzątanie, ale czuła rozpierającą ją dumę na widok częściowego porządku w pokoju. Jednocześnie wiedziała, że wystarczy jej niecały tydzień, by wszystkie książki na powrót znalazły się obok łóżka, na sofie w salonie czy na podłodze w kuchni.
Wyprostowawszy się, otrzepała kolana i podniosła jedną z koszulek. Złożywszy ją w równą kostkę, położyła na łóżku i sięgnęła po kolejną. Gdy zauważyła na niej kilka plam, rzuciła ją pod ścianę obok drzwi. Tak samo postąpiła z pozostałymi ubraniami, które leżały na podłodze, by na samym końcu z uśmiechem pełnym ulgi część schować do szafy, a pozostałe zanieść do łazienki i upchnąć w koszu na pranie. Przeciągnęła się, wracając do pokoju i doprowadziła go do całkowitego porządku. Westchnęła z ulgą, gdy lśnił czystością i wróciła do kuchni.
Włączywszy radio, wstawiła wodę na herbatę i zabrała się za rozpakowywanie zakupów. Wyłożyła owoce na półmisek, pieczywo schowała w chlebaku, zostawiając na talerzu jedną bułkę, a wędlinę odłożyła na półki w lodówce. Gdy z czajnika wydobył się donośny gwizd, wrzuciła do kubka, będącego prezentem od młodszej siostry na dziewiętnaste urodziny, torebkę herbaty i zalała ją wrzątkiem. Podrygując do ulubionej piosenki, przygotowywała śniadanie. Po ułożeniu na żółtym serze ostatniego plasterka pomidora i posypania go drobno posiekanym szczypiorkiem, usiadła przy stole podciągając jedno kolano pod brodę i otworzywszy gazetę, zaczęła jeść.
Bezmyślnie przerzucała kolejne strony, czytając jedynie nagłówki. Jej uwagę przykuł dopiero artykuł dotyczący nowego sezonu siatkarskiego i transferów. Zachowywała się niczym masochistka, bo każda wzmianka o jej przyjacielu rozdrapywała rany, które jej zadał, jednak podświadomie szukała jakichkolwiek informacji dotyczących jego osoby. Z uwagą prześledziła cały tekst, a w jej głowie złotymi zgłoskami wyryło się zdanie: „Niespodziankę może sprawić beniaminek z Citta di Castello, którego barwy w tym roku reprezentować będzie Luigi Randazzo”.
Przetarła twarz dłonią i westchnęła przeciągle.

*

Maura czuła na sobie spojrzenie ojca, które wyrażało ogromny podziw. Wiedziała, co ono oznacza – niejeden raz go o to pytała, a odpowiedź zawsze była taka sama. Mówił, że to niesamowite, że w tak drobnej osobie jak ona, mieści się tyle miłości dla tańca i siatkówki. Zacisnęła mocniej kciuki i głośno odliczała odbicia po stronie jej drużyny, a kiedy Savani zakończył mecz wbitym w trzeci metr gwoździem, wyrzuciła ręce nad głowę w geście triumfu. Pozwoliła ojcu na objęcie jej i mocno przytuliła się do jego boku, uśmiechając się od ucha do ucha i ciesząc się z kolejnego zwycięstwa.
- Tato?
- Idź – westchnął mężczyzna z rozbawieniem, składając pocałunek na czubku głowy córki. – Będę czekał przy wyjściu.
Rzuciła mu pełne wdzięczności spojrzenie i udała się w stronę barierek, obok których siatkarze przechodzili po każdym meczu, by przybić piątki z kibicami, rozdać kilka autografów i zapozować do niejednego zdjęcia. Wyjęła z torby aparat i czekała. Z niemym zachwytem rozglądała się po hali – wciąż nie potrafiła wyjść z podziwu, jak wielu Włochów pozostało przy ukochanym klubie pomimo wielu niepowodzeń w ostanich latach.
Kiedy siatkarze zbliżyli się do kibiców, obdarzyła ciepłym spojrzeniem Valerio Vermiglio, którego numer i nazwisko nosiła na koszulce. Uścisnęła jego rękę i podziękowała za kolejne zwycięstwo, a w zamian otrzymała najpiękniejszy uśmiech, jaki mógł jej podarować. Kiedy odszedł, zaczepiła młodego zawodnika, który przed dwoma miesiącami dołączył do drużyny.
- Można prosić o zdjęcie? – zapytała.
Uzyskawszy twierdzącą odpowiedź, poprosiła stojącą obok kobietę o zrobienie fotografii i przekazawszy jej swój aparat, stanęła obok chłopaka. Wygięła usta w uśmiechu, a kiedy lampa błysnęła jej po oczach, zamrugała kilkukrotnie.
- Dziękuję! – zwróciła się do siatkarza, chowając urządzenie z powrotem do torby. – Mam nadzieję, że wkrótce dostaniesz szansę gry – dodała. Spłoszyła się, czując na sobie przenikliwe spojrzenie pary ciemnych oczu intensywnie się w nią wpatrujących.
- Też mam taką nadzieję – zaśmiał się. – Do zobaczenia!

*

Wypiła do końca herbatę, parząc sobie język i wstawszy od stołu, włożyła talerzyk wraz z kubkiem do zlewu. Wróciła do pokoju, otworzyła ponownie drzwi do szafy i po wyjęciu z niej spodenek oraz koszulki, schowała je w torbie. Dorzuciła do niej buty, butelkę z wodą i zamknęła suwak. Rozplątała włosy z prowizorycznego koka, przeczesała je kilkukrotnie szczotką i związała w wysokiego kucyka. W przedpokoju ponownie założyła kurtkę i buty, owinęła szyję chustkę i wciągnęła na głowę kaptur. Przewiesiwszy przez ramię torbę, wyszła z mieszkania, uważnie zamykając drzwi na cztery spusty.
Pogoda uspokoiła się, chociaż z nieba wciąż siąpił drobny deszcz. Maura zrezygnowała z komunikacji miejskiej na rzecz krótkiego spaceru. Życie było dziwnym prezentem. Zauważyła, że na początku je przeceniała: sądziła, że każdy człowiek dostał życie wieczne. Przez pewien czas go w ogóle nie doceniała – powtarzała sobie, że jest do chrzanu, chociaż nigdy nie chciała się go pozbawić. Dopiero po śmierci mamy zrozumiała, że to nie był prezent, ale jedynie pożyczka. I próbowała na nie zasłużyć. Miała nadzieję, że z każdym kolejnym dniem udowadniała sobie samej, innym ludziom i Bogu, że naprawdę zależy jej na tym, by oddychać, i okazać swoją wdzięczność za wszelkie dobro, jakie ją spotykało, nawet jeżeli poprzeplatane było z momentami, kiedy była gotowa rzucić wszystko w cholerę, zakopać się w pościeli i nie opuszczać swojego małego królestwa przez wiele, wiele dni.
Może decyzja Luigi’ego, by z Vibo Valentii przenieść się do odległego od Perugii o zaledwie kilkadziesiat kilometrów Citta di Castello nie była przypadkiem, a szansą? Może to był znak, by odbudować relację, która łączyła ich w latach jego gry w Maceracie?
Pokręciła przecząco głową i nerwowo przetarła oczy, kiedy obraz jej się zdradliwie rozmazał. Bała się, że nie wszystko da się wybaczyć i nie o wszystkim potrafi zapomnieć. Bała się, że pomimo ogromnych starań, by zasłużyć na swoje życie, nigdy nie okaże wystarczającej wdzięczności ponownie stawiając solidne mury przyjaźni na fundamentach, których zniszczyć nie mógł nawet czas.
Wraz z wejściem do teatru pozwoliła innym myślom zaprzątać jej głowę i wyrzuciła z niej zbędne wspomnienia. Musiała czekać. Zbyt wiele razy wykonywała pierwszy krok, by zrobić go po raz kolejny i – nie daj Boże – tym razem natrafić na dziurę w chybotliwym mostku rozciągniętym nad głęboką i rwącą rzeką.

*

- Skąd wiedziałaś, że z tobą przyjdę? – zapytała Gia, podążając za szukającą odpowiednich miejsc Maurą.
- Nie wiedziałam. – Odwróciła się i przez ramię rzuciła jej szeroki uśmiech. – Ale jesteś moją młodszą siostrzyczką. Miałam nadzieję.
Zaśmiały się i zajęły swoje miejsca. Starsza z rodzeństwa zauważyła, że znajdują się niemalże na wprost kwadratu dla rezerwowych ich drużyny. Mimowolnie zadrżała, jednak starała się ignorować wszystkie emocje i myśli i wdała się w dyskusję z Gią. Rozmawiały aż do chwili, kiedy wszyscy kibice powstali, by przywitać siatkarzy obydwu drużyn. Oklaskami obdarzyły każdego wbiegającego zawodnika, a młodsza Schiavone niezwykle żywo zareagowała, gdy w pierwszej szóstce zameldował się serbski środkowy.
Gdy usiadły z powrotem na swoich miejscach, Maura po raz pierwszy nie potrafiła skupić się na rozpoczynającym się meczu. Co kilka sekund zerkała na kwadrat rezerwowych Maceraty, aż w końcu – niespodziewanie, może odruchowo – napotykała parę tych samych oczu, które poprzednio speszyły ją tak bardzo. Zamarła, jej oddech przyspieszył i nagle siatkarz uniósł głowę i odwzajemnił jej spojrzenie.
Nie wiedziała, co się z nią dzieje. Nie potrafiła racjonalnie myśleć, dłonie zaczęły jej drżeć, a serce mocno waliło w piersi. Była niemalże pewna, że Gia je słyszała, bo uśmiechała się szeroko. A może to dlatego, że ich drużyna zdobyła kolejny punkt z rzędu po zagrywce Savaniego? Po poprzednim meczu wydawało jej się, że szczyt niezręczności został osiągnięty, teraz jednak wiedziała, że było to ogromnym niedomówieniem. Jak inaczej można by nazwać tę chwilę? W końcu udało jej się uciec wzrokiem na boisko. Zacisnęła dłonie na materiale koszulki i skupiła się na głośnym dopingowaniu tak mocno, że już po pierwszym secie rozbolała ją głowa.
Po kolejnym spotkaniu, z którego Macerata wyszła zwycięsko, Maura chwyciła mocno dłoń siostry i razem z nią skierowała się w stronę barierek. Gia marzyła o zdjęciu z niemalże każdym siatkarzem i starsza Schiavone nie potrafiła jej odmówić.
Kiedy zbliżył się do nich młody zawodnik, mimowolnie się zarumieniła.
- Cześć. Znowu zdjęcie? – zażartował, zerkając na trzymany przez nią aparat.
- Tak – odparła w tym samym tonie. – Ale dziś bawię się w papparazzi. Gia? – Ponagliła spojrzeniem młodszą siostrę, która posłusznie stanęła obok siatkarza. Jej uśmiech powiększył się, gdy chłopak objął ją ramieniem. Zamarli na kilka sekund i poruszyli się dopiero, gdy błysnęła lampa. – Dzięki wielkie.
- Luigi. Luigi Randazzo – przedstawił się, wyciągając dłoń w jej stronę.
- Tak, wiem – wzruszyła ramionami, ściskając ją. Syknęła, gdy Gia wbiła jej łokieć między żebra. – Maura Schiavone.
- Spotkaj się ze mną.
- Nie chodzę na randki z nieznajomymi – odparła rezolutnie.
Luigi wywrócił oczami.
- A kto mówił o randce? Czysto przyjacielsko. Jutro o osiemnastej?
Westchnęła i pokręciła lekko głową.
- Jutro nie mogę. Ale wpadnij kiedyś do Zakątka. Może mnie spotkasz – odpowiedziała i chwyciwszy rękę siostry, wyszła z hali.

4 komentarze:

  1. ja mam taką refleksję, że to myślenie Maury, że na życie musi zasłużyć, jest trochę niebezpieczne, ale zobaczymy. ładnie buduje się napięcie.

    OdpowiedzUsuń
  2. I jak ja mam ci napisać coś sensownego?

    OdpowiedzUsuń
  3. HALO, DLACZEGO NIE MA TU MOJEGO KOMENTARZA, KTÓRY DODAŁAM KILKA MINUT PO DODANIU ROZDZIAŁU ;OO
    Karny dla blogspota.
    Już zapomniałam, co chciałam tutaj napisać. Na pewno chciałam napisać, że jestem twoją fanką, o.

    OdpowiedzUsuń
  4. uff, spóźniona, ale jestem, melduję się, iż będę czytać.

    OdpowiedzUsuń