Zapakowawszy
do torby ostatnią pomarańczę, Maura uregulowała rachunek i
wsunęła pod pachę gazetę. Wepchnęła do kieszeni kurtki portfel
i z trudem uniosła swoje zakupy. Niełatwo było uśmiechnąć się
do ekspedientki, czując wbijające się w dłonie uszy od
reklamówki, jednak niemrawo uniosła kąciki ust ku górze i wyszła
na zalaną deszczem ulicę. Po raz kolejny w ciągu ostatnich kilku
tygodni ucieszyła się, że mieszkała tak blisko sklepu –
wystarczyło, by przemknęła przez wąską uliczkę i już znalazła
się na swojej kamienicy. Wdrapała się po schodach na pierwsze
piętro, w międzyczasie dwa razy przekładając reklamówkę z
jednej ręki do drugiej, i kiedy znalazła się w swoim mieszkaniu, z
ulgą odłożyła ją na stół w kuchni. Zdjęła buty i odwiesiwszy
kurtkę w przedpokoju, przeczesała wilgotne włosy dłonią.
Stanęła
w progu swojego pokoju i rozejrzała się po nim bezradnie. Wyglądał
niczym pole minowe – nie wiedziała, gdzie postawić stopę, by nie
natrafić na jakiś przedmiot.
Skupiła
wzrok na rozsypanych dookoła łóżka słownikach i podręcznikach.
Z niechęcią podeszła do jednego z stosików, nogą ostrożnie
odsuwając po drodze płyty, ubrania i inne rzeczy i krzywiąc się,
gdy przez przypadek stanęła na sznurówce od tanecznego buta.
Klęknęła na podłodze i wzięła jedną z książek do ręki.
Przez chwilę przyglądała się czerwono-żółtej okładce i
stwierdziła, że mogłaby posprzątać. Podwinęła rękawy koszuli
i związała włosy w niesfornego koka na czubku głowy. Zerknąwszy
na wskazówki zegara i upewniwszy się, że do próby ma jeszcze dużo
czasu, zabrała się do pracy.
Szło
jej mozolnie pewnie dlatego, że każdy z trzymanych w dłoniach
tomów przeglądała, wdychała charakterystyczny dla papieru zapach,
a potem przez długie sekundy zastanawiała się, na której półce
go umieścić. Już po nieco ponad godzinie z uśmiechem przyglądała
się efektowi: wszystko posegregowane alfabetycznie, najpierw według
autora, a potem według tytułu. Słowniki i podręczniki do nauki
hiszpańskiego oraz niemieckiego ustawione od największego do
najmniejszego. Maura nigdy nie była perfekcjonistką jeśli chodziło
o sprzątanie, ale czuła rozpierającą ją dumę na widok
częściowego porządku w pokoju. Jednocześnie wiedziała, że
wystarczy jej niecały tydzień, by wszystkie książki na powrót
znalazły się obok łóżka, na sofie w salonie czy na podłodze w
kuchni.
Wyprostowawszy
się, otrzepała kolana i podniosła jedną z koszulek. Złożywszy
ją w równą kostkę, położyła na łóżku i sięgnęła po
kolejną. Gdy zauważyła na niej kilka plam, rzuciła ją pod ścianę
obok drzwi. Tak samo postąpiła z pozostałymi ubraniami, które
leżały na podłodze, by na samym końcu z uśmiechem pełnym ulgi
część schować do szafy, a pozostałe zanieść do łazienki i
upchnąć w koszu na pranie. Przeciągnęła się, wracając do
pokoju i doprowadziła go do całkowitego porządku. Westchnęła z
ulgą, gdy lśnił czystością i wróciła do kuchni.
Włączywszy
radio, wstawiła wodę na herbatę i zabrała się za rozpakowywanie
zakupów. Wyłożyła owoce na półmisek, pieczywo schowała w
chlebaku, zostawiając na talerzu jedną bułkę, a wędlinę
odłożyła na półki w lodówce. Gdy z czajnika wydobył się
donośny gwizd, wrzuciła do kubka, będącego prezentem od młodszej
siostry na dziewiętnaste urodziny, torebkę herbaty i zalała ją
wrzątkiem. Podrygując do ulubionej piosenki, przygotowywała
śniadanie. Po ułożeniu na żółtym serze ostatniego plasterka
pomidora i posypania go drobno posiekanym szczypiorkiem, usiadła
przy stole podciągając jedno kolano pod brodę i otworzywszy
gazetę, zaczęła jeść.
Bezmyślnie
przerzucała kolejne strony, czytając jedynie nagłówki. Jej uwagę
przykuł dopiero artykuł dotyczący nowego sezonu siatkarskiego i
transferów. Zachowywała się niczym masochistka, bo każda wzmianka
o jej przyjacielu rozdrapywała rany, które jej zadał, jednak
podświadomie szukała jakichkolwiek informacji dotyczących jego
osoby. Z uwagą prześledziła cały tekst, a w jej głowie złotymi
zgłoskami wyryło się zdanie: „Niespodziankę może sprawić
beniaminek z Citta di Castello, którego barwy w tym roku
reprezentować będzie Luigi Randazzo”.
Przetarła
twarz dłonią i westchnęła przeciągle.
*
Maura
czuła na sobie spojrzenie ojca, które wyrażało ogromny podziw.
Wiedziała, co ono oznacza – niejeden raz go o to pytała, a
odpowiedź zawsze była taka sama. Mówił, że to niesamowite, że w
tak drobnej osobie jak ona, mieści się tyle miłości dla tańca i
siatkówki. Zacisnęła mocniej kciuki i głośno odliczała odbicia
po stronie jej drużyny, a kiedy Savani zakończył mecz wbitym w
trzeci metr gwoździem, wyrzuciła ręce nad głowę w geście
triumfu. Pozwoliła ojcu na objęcie jej i mocno przytuliła się do
jego boku, uśmiechając się od ucha do ucha i ciesząc się z
kolejnego zwycięstwa.
-
Tato?
-
Idź – westchnął mężczyzna z rozbawieniem, składając
pocałunek na czubku głowy córki. – Będę czekał przy wyjściu.
Rzuciła
mu pełne wdzięczności spojrzenie i udała się w stronę barierek,
obok których siatkarze przechodzili po każdym meczu, by przybić
piątki z kibicami, rozdać kilka autografów i zapozować do
niejednego zdjęcia. Wyjęła z torby aparat i czekała. Z niemym
zachwytem rozglądała się po hali – wciąż nie potrafiła wyjść
z podziwu, jak wielu Włochów pozostało przy ukochanym klubie
pomimo wielu niepowodzeń w ostanich latach.
Kiedy
siatkarze zbliżyli się do kibiców, obdarzyła ciepłym spojrzeniem
Valerio Vermiglio, którego numer i nazwisko nosiła na koszulce.
Uścisnęła jego rękę i podziękowała za kolejne zwycięstwo, a w
zamian otrzymała najpiękniejszy uśmiech, jaki mógł jej
podarować. Kiedy odszedł, zaczepiła młodego zawodnika, który
przed dwoma miesiącami dołączył do drużyny.
-
Można prosić o zdjęcie? – zapytała.
Uzyskawszy
twierdzącą odpowiedź, poprosiła stojącą obok kobietę o
zrobienie fotografii i przekazawszy jej swój aparat, stanęła obok
chłopaka. Wygięła usta w uśmiechu, a kiedy lampa błysnęła jej
po oczach, zamrugała kilkukrotnie.
-
Dziękuję! – zwróciła się do siatkarza, chowając urządzenie z
powrotem do torby. – Mam nadzieję, że wkrótce dostaniesz szansę
gry – dodała. Spłoszyła się, czując na sobie przenikliwe
spojrzenie pary ciemnych oczu intensywnie się w nią wpatrujących.
-
Też mam taką nadzieję – zaśmiał się. – Do zobaczenia!
*
Wypiła
do końca herbatę, parząc sobie język i wstawszy od stołu,
włożyła talerzyk wraz z kubkiem do zlewu. Wróciła do pokoju,
otworzyła ponownie drzwi do szafy i po wyjęciu z niej spodenek oraz
koszulki, schowała je w torbie. Dorzuciła do niej buty, butelkę z
wodą i zamknęła suwak. Rozplątała włosy z prowizorycznego koka,
przeczesała je kilkukrotnie szczotką i związała w wysokiego
kucyka. W przedpokoju ponownie założyła kurtkę i buty, owinęła
szyję chustkę i wciągnęła na głowę kaptur. Przewiesiwszy przez
ramię torbę, wyszła z mieszkania, uważnie zamykając drzwi na
cztery spusty.
Pogoda
uspokoiła się, chociaż z nieba wciąż siąpił drobny deszcz.
Maura zrezygnowała z komunikacji miejskiej na rzecz krótkiego
spaceru. Życie było dziwnym prezentem. Zauważyła, że na początku
je przeceniała: sądziła, że każdy człowiek dostał życie
wieczne. Przez pewien czas go w ogóle nie doceniała – powtarzała
sobie, że jest do chrzanu, chociaż nigdy nie chciała się go
pozbawić. Dopiero po śmierci mamy zrozumiała, że to nie był
prezent, ale jedynie pożyczka. I próbowała na nie zasłużyć.
Miała nadzieję, że z każdym kolejnym dniem udowadniała sobie
samej, innym ludziom i Bogu, że naprawdę zależy jej na tym, by
oddychać, i okazać swoją wdzięczność za wszelkie dobro, jakie
ją spotykało, nawet jeżeli poprzeplatane było z momentami, kiedy
była gotowa rzucić wszystko w cholerę, zakopać się w pościeli i
nie opuszczać swojego małego królestwa przez wiele, wiele dni.
Może
decyzja Luigi’ego, by z Vibo Valentii przenieść się do odległego
od Perugii o zaledwie kilkadziesiat kilometrów Citta di Castello nie
była przypadkiem, a szansą? Może to był znak, by odbudować
relację, która łączyła ich w latach jego gry w Maceracie?
Pokręciła
przecząco głową i nerwowo przetarła oczy, kiedy obraz jej się
zdradliwie rozmazał. Bała się, że nie wszystko da się wybaczyć
i nie o wszystkim potrafi zapomnieć. Bała się, że pomimo
ogromnych starań, by zasłużyć na swoje życie, nigdy nie okaże
wystarczającej wdzięczności ponownie stawiając solidne mury
przyjaźni na fundamentach, których zniszczyć nie mógł nawet
czas.
Wraz
z wejściem do teatru pozwoliła innym myślom zaprzątać jej głowę
i wyrzuciła z niej zbędne wspomnienia. Musiała czekać. Zbyt wiele
razy wykonywała pierwszy krok, by zrobić go po raz kolejny i –
nie daj Boże – tym razem natrafić na dziurę w chybotliwym mostku
rozciągniętym nad głęboką i rwącą rzeką.
*
-
Skąd wiedziałaś, że z tobą przyjdę? – zapytała Gia,
podążając za szukającą odpowiednich miejsc Maurą.
-
Nie wiedziałam. – Odwróciła się i przez ramię rzuciła jej
szeroki uśmiech. – Ale jesteś moją młodszą siostrzyczką.
Miałam nadzieję.
Zaśmiały
się i zajęły swoje miejsca. Starsza z rodzeństwa zauważyła, że
znajdują się niemalże na wprost kwadratu dla rezerwowych ich
drużyny. Mimowolnie zadrżała, jednak starała się ignorować
wszystkie emocje i myśli i wdała się w dyskusję z Gią.
Rozmawiały aż do chwili, kiedy wszyscy
kibice powstali, by przywitać siatkarzy obydwu drużyn. Oklaskami
obdarzyły każdego wbiegającego zawodnika, a młodsza Schiavone
niezwykle żywo zareagowała, gdy w pierwszej szóstce zameldował
się serbski środkowy.
Gdy
usiadły z powrotem na swoich miejscach, Maura po raz pierwszy nie
potrafiła skupić się na rozpoczynającym się meczu. Co kilka
sekund zerkała na kwadrat rezerwowych Maceraty, aż w końcu –
niespodziewanie, może odruchowo – napotykała parę tych samych
oczu, które poprzednio speszyły ją tak bardzo. Zamarła, jej
oddech przyspieszył i nagle siatkarz uniósł głowę i odwzajemnił
jej spojrzenie.
Nie
wiedziała, co się z nią dzieje. Nie potrafiła racjonalnie myśleć,
dłonie zaczęły jej drżeć, a serce mocno waliło w piersi. Była
niemalże pewna, że Gia je słyszała, bo uśmiechała się szeroko.
A może to dlatego, że ich drużyna zdobyła kolejny punkt z rzędu
po zagrywce Savaniego? Po poprzednim meczu wydawało jej się, że
szczyt niezręczności został osiągnięty, teraz jednak wiedziała,
że było to ogromnym niedomówieniem. Jak inaczej można by nazwać
tę chwilę? W końcu udało jej się uciec wzrokiem na boisko.
Zacisnęła dłonie na materiale koszulki i skupiła się na głośnym
dopingowaniu tak mocno, że już po pierwszym secie rozbolała ją
głowa.
Po
kolejnym spotkaniu, z którego Macerata wyszła zwycięsko, Maura
chwyciła mocno dłoń siostry i razem z nią skierowała się w
stronę barierek. Gia marzyła o zdjęciu z niemalże każdym
siatkarzem i starsza Schiavone nie potrafiła jej odmówić.
Kiedy
zbliżył się do nich młody zawodnik, mimowolnie się zarumieniła.
-
Cześć. Znowu zdjęcie? – zażartował, zerkając na trzymany
przez nią aparat.
-
Tak – odparła w tym samym tonie. – Ale dziś bawię się w
papparazzi. Gia? – Ponagliła spojrzeniem młodszą siostrę, która
posłusznie stanęła obok siatkarza. Jej uśmiech powiększył się,
gdy chłopak objął ją ramieniem. Zamarli na kilka sekund i
poruszyli się dopiero, gdy błysnęła lampa. – Dzięki wielkie.
-
Luigi. Luigi Randazzo – przedstawił się, wyciągając dłoń w
jej stronę.
-
Tak, wiem – wzruszyła ramionami, ściskając ją. Syknęła, gdy
Gia wbiła jej łokieć między żebra. – Maura Schiavone.
-
Spotkaj się ze mną.
-
Nie chodzę na randki z nieznajomymi – odparła rezolutnie.
Luigi
wywrócił oczami.
-
A kto mówił o randce? Czysto przyjacielsko. Jutro o osiemnastej?
Westchnęła
i pokręciła lekko głową.
-
Jutro nie mogę. Ale wpadnij kiedyś do Zakątka. Może mnie spotkasz
– odpowiedziała i chwyciwszy rękę siostry, wyszła z hali.
ja mam taką refleksję, że to myślenie Maury, że na życie musi zasłużyć, jest trochę niebezpieczne, ale zobaczymy. ładnie buduje się napięcie.
OdpowiedzUsuńI jak ja mam ci napisać coś sensownego?
OdpowiedzUsuńHALO, DLACZEGO NIE MA TU MOJEGO KOMENTARZA, KTÓRY DODAŁAM KILKA MINUT PO DODANIU ROZDZIAŁU ;OO
OdpowiedzUsuńKarny dla blogspota.
Już zapomniałam, co chciałam tutaj napisać. Na pewno chciałam napisać, że jestem twoją fanką, o.
uff, spóźniona, ale jestem, melduję się, iż będę czytać.
OdpowiedzUsuń