Wdech. Wydech.
Wzrok błądził po zbyt jasnym
pomieszczeniu, tylko na krótkie chwile rejestrując ruchy
otaczających ją ludzi. Była marionetką w rękach stylistów i
wyjątkowo jej to nie przeszkadzało: bez zbędnych słów pozwoliła
na zrobienie mocniejszego makijażu, zaplecenie włosów w
klasycznego koka, zapięcie zamka czerwonej sukienki. Drgnęła
niespokojnie, gdy miękki materiał dotknął jej ciała,
uświadomiwszy sobie, że dokładnie tak samo ubrana była podczas
pierwszego spotkania z Luigi'm. Pierwszego od rozstania, pierwszego w
Perugii, pierwszego… innego.
Wdech. Wydech.
To nie był dobry moment, by znów
o tym myśleć. Przerażenie wypełniało każdy najmniejszy nerw jej
ciała, przed oczami tańczyły białe plamki, w uszach coś
irytująco brzęczało, a na wargach czuła metaliczny smak krwi.
Przesunęła końcówką języka po zranionym policzku i skrzywiła
się ze złości. Źle się z nią działo. Pozwoliła emocjom
zawładnąć nią i zaczynała zbierać żniwo.
Wdech. Wydech.
Chciała położyć się na ziemi
i uspokoić nerwy. To był jej ulubiony sposób na radzenie sobie ze
zdenerwowaniem, kiedy coś przerastało ją tak, jak premiera. Przez
taniec musiała jednak wypracować inny system, dlatego uwolniwszy
się od wszystkich stylistek, makijażystek i fryzjerek, znalazła
ustawioną w kącie ławkę i usiadła na niej. Wyciągnęła nogi
przed siebie i zamknęła oczy, próbując nie myśleć o niczym.
Pierwsze kilka sekund były sukcesem, ale potem zaczęła rejestrować
coraz bardziej szczegółowe dźwięki: stukot podeszew o podłogę,
szelest materiału, stukanie palcami o blat stołu, pociągnięcie
nosem, ciche rozmowy z przeciwległego końca sali. Gwałtownie
uniosła powieki.
Wdech. Wydech.
Każdy czegoś od niej chciał.
Przytakiwała, uśmiechała się i udawała, że wszystko idzie
zgodnie z planem. Figa z makiem. Sypało się niczym domek z kart,
sypało się niczym jenga, z której usunięto zły klocek. Ona się
sypała. Czuła ten dzień aż za bardzo i to mogło zgubić zarówno
ją, jak i cały teatr. Wmawiała sobie, że to nie ma nic wspólnego
z Randazzo, ale prawda była taka, że wszystko miało z nim związek.
Od czterech lat każdą jej decyzję poprzedzała myśl o siatkarzu i
nawet przez ten rok, kiedy starała się wyrzucić go ze swojego
życia na dobre, przyłapywała się na zastanawianiu, co by jej
doradził. Nienawidziła tego. Nienawidziła jego, siebie, każdego,
kto jej o nich przypominał. Nienawidziła tańca. W pewnym momencie
zapomniała o tym, co najważniejsze i stał się obowiązkiem,
jedynym znanym jej sposobem na życie. Przestała czerpać radość,
nie sprawiał jej satysfakcji i trzymała ją przy nim obietnica
złożona mamie. Będzie najlepsza. Bez względu na konsekwencje.
Wdech. Wydech.
Zerknęła na wyświetlacz
telefonu i westchnęła, zauważywszy dwa nieodebrane połączenia i
trzy nowe wiadomości. Wszystkie od Gii. „Przepraszam, Mimi”.
„Trzymam za ciebie kciuki”. „Kocham cię, siostrzyczko”.
Powinna darować siostrze. Przytulić ją, powiedzieć, że już się
nie gniewa i zapomnieć. Potrafiła zrozumieć, dlaczego Gianna
napisała do Luigi'ego tego nieszczęsnego sms-a i doceniała jej
troskę, ale cholernie bolał jej brak solidarności, bo nie była
jeszcze gotowa na ponowne spotkanie z nim i zapomnienie. Wybaczyła
już dawno. Chyba wciąż go kochała.
Wdech. Wydech.
- Za pięć minut zaczynamy,
Maura. Przygotuj się – powiedział Cesare, pojawiając się obok
niej nie-wiadomo-skąd i nie-wiadomo-kiedy i równie prędko odszedł
w nieznanym jej kierunku.
Wstała z krzesła, poprawiła
rękawy sukienki, podskoczyła kilkukrotnie w miejscu, poklepała się
po policzkach, pobudzając krążenie i powoli wypuściła powietrze
z płuc. To nie czas na ucieczkę. Na widowni siedziało kilkaset
osób oczekujących na jej występ, siostra, która pokładała w
niej ogromne nadzieje i mama, mama, która była motorem napędowym
odkąd Maura postanowiła wrócić do tańca. Podeszła na wskazane
miejsce za kulisami i uśmiechnęła się nerwowo do stojącego po
przeciwnej stronie sceny Diego.
Wdech. Wydech.
Kurtyna w górę. Przedstawienie
czas zacząć.
*
Luigi czekał pod wejściem i
kiedy Maura wyszła z treningu, mocno ją przytulił, nie bacząc na
obijające się o nich dwie ciężkie torby.
- Stęskniłeś się? -
zażartowała, odwzajemniając uścisk. Nigdzie nie było jej tak
dobrze jak w jego ramionach.
- Odrobinkę – przyznał z
uśmiechem. Złożywszy krótki pocałunek na czubku jej głowy,
puścił ją i ruszyli chodnikiem wzdłuż drogi.
Na początku milczeli i to w
ich relacji lubiła najbardziej. Nigdy nie bała się ciszy pomiędzy
nimi, bo nie czuła się przez nią niezręcznie. Niejednokrotnie
odnosiła wrażenie, że daje im ona więcej niż krótka wymiana
zdań po nużącym dniu i ciężkich treningach. A tego dnia
zdecydowanie nie miała ochoty na rozmowę – nic nie szło po jej
myśli i gdyby tylko było to możliwe, to osiemnastego maja
wykreśliłaby z kalendarza i wyrzuciła z głowy. Z całej siły
kopnęła leżący na jej drodze kamień. Ze zmarszczonym czołem
obserwowała jak poszybował nisko nad chodnikiem, by na koniec z
hukiem uderzyć w metalowy kosz na śmieci. Skrzywiła się jeszcze
bardziej.
Kiedy weszli do parku, usiadła
na pierwszej wolnej ławce i schowała twarz w dłoniach. Odetchnęła
kilka razy głęboko i w końcu się wyprostowała, nieco bardziej
spokojna niż przed kilkoma minutami.
- Co robisz, kiedy jesteś
zdenerwowana? - zapytał nagle Luigi, usiadłszy na miejscu obok
niej.
Przyglądał się jej kątem
oka – najpierw jak milczała, a potem jak się lekko uśmiechnęła.
Odszukał w głowie wszystkie rodzaje jej uśmiechów i szybko
uświadomił sobie, że ten – ukazujący lekką ironię – musiał
oznaczać, że Maura miała pełno sprawdzonych sposobów na ten
stan.
- Są różne rodzaje
zdenerwowana – zaczęła niezwykle filozoficznie, wzruszając
ramionami. Randazzo mimowolnie wygiął usta w wyrazie rozbawienia. -
Każdy wywołany jest innym czynnikiem. Gdy denerwuję mnie moje
własne zachowania, najczęściej zaciskam pięści, krzyczę lub
skaczę. Robię wtedy wszystko, by nie musieć wyładowywać swych
emocji na innych.
Chłopak spoważniał,
domyśliwszy się, że to dopiero początek.
- Kiedy zaś czuję, że coś
mnie przerasta, gdy nie mogę czegoś zrobić, wtedy kładę się na
podłodze i wpatruję w sufit, jak gdyby na tym białym tle zawarta
była jakaś odpowiedź lub przynajmniej rada. Jeszcze czasami…
Czasami, gdy denerwują mnie ludzie albo gdy czuję bezsilność…
To są najgorsze momenty, bo wtedy nie potrafię zrobić nic oprócz
bezsensownego szlochu. Po płaczu najczęściej kładę się i znów
wpatruję w sufit. Przerasta mnie wtedy moja bezsilność.
Mówiąc to, wciąż nie
odrywała wzroku od drzew, które kołysząc się w rytm wiatru,
przypominały zmienne chorągiewki obrazujące ludzkie uczucia. Luigi
również zaczął się w nie wpatrywać, lecz kątem oka dostrzegł,
jak Maura rękawem swojej bawełnianej koszulki otarła łzy. To było
piękne. Zdał sobie sprawę, że nikt dotąd przy nim nie płakał i
nigdy wcześniej nie widział tylu emocji na ludzkiej twarzy.
Uśmiechnął się lekko i chwycił dziewczynę za rękę, sądząc,
że to pomoże mu dogłębnie poznać jej uczucia. Odwzajemniła
uśmiech, jednak siatkarz nie mógł zauważyć, że drugą rękę
wciąż miała zaciśniętą w pięść.
*
Nie pozwoliła, by scena, która
zawsze wydawała się być domem, miejscem, gdzie mimo wszystko czuła
się bezpiecznie i komfortowo, miejscem, którego nie zamieniłaby na
nic innego, naraz stała się polem przegranych bitew. Walczyła od
pierwszego aktu, czując wsparcie całej obsady. Nie pozwoliła
myślom krążyć wokół spraw zupełnie nie związanych z tańcem.
I dzięki temu akt drugi nie skończył się fiaskiem.
Ale to już była przeszłość.
Nawet akt trzeci odszedł w niepamięć. Został już tylko ostatni
fragment.
Wytrwała w pozie, dopóki nie
ucichły owacje. Oddychała głęboko, czując pieczenie w płucach i
niewyobrażalny ból w nogach. Miała ochotę siąść na podłodze i
rozpłakać się, jednak wystarczyło krótkie spojrzenie na
rozstawionych po całej scenie tancerzy, by odsunąć wszystkie
myśli. Nie analizowała. Czuła. Delikatne przesunięcia smyczka po
strunach skrzypiec, mocniejsze brzmienia wiolonczeli i metaliczny
dźwięk perkusji. I przede wszystkim fortepian, który w tej
finalnej scenie miał ją poprowadzić ku chwale bądź potępieniu.
Rozpoczęła od kroku nożycowego,
powoli unosząc ramiona ponad głowę i opuszczając je. Zatrzymała
się na jednej nodze, z drugą ustawioną poziomo do parkietu i
uśmiechnęła się do siedzącej w pierwszym rzędzie Gianny.
Przeszła przez plié do pas de bourrée, a potem popłynęła wraz z
muzyką. Każdy akcent, każda zmiana figury, wszystko było
wytańczone w punkt i dzięki temu uśmiech na jej twarzy przestał
być wyćwiczonym grymasem. Cieszyła się tą krótką chwilą,
kiedy oczy wszystkich osób zgromadzonych w teatrze – zaczynając
od widzów a kończąc na tancerzach – skupione były na niej.
Miała nadzieję, że mama również na nią patrzyła i była dumna
z tego, co udało się osiągnąć jej córce.
Po raz pierwszy nie bała się
sekwencji piruetów. Płynnie zmieniała pozycję, raz obracając się
z piętami ściśle do siebie przylegającymi, innym razem ze stopą
schowaną za kolanem drugiej nogi i zakończyła „Taniec cukrowej
wróżki” wdzięcznym ukłonem.
To był jej wieczór.
Zrobiła to, co kazało jej ciało
i umysł. Wstała, uniosła głowę i łzy się nie pojawiły, bo
płaczą tylko bezsilni. Jej siła drzemała w jej umyśle,
poranionych stopach i przemęczonych dłoniach. Budziła się powoli
i zakiełkowała w jej złamanym sercu. W końcu zwyciężyła z samą
sobą, bo odnalazła w sobie wiarę, nadzieję i oddanie. I dzięki
temu lśniła niczym diament, posyłając uśmiechy oklaskującej ją
publiczności i dyskretnym uściskiem dłoni dziękując pozostałym
tancerzom, a przede wszystkim Diego za to, że pomógł jej dotrwać
do tych końcowych taktów.
I tylko to złamane serce
podpowiadało, że kogoś mu brakowało.
*
Pospiesznie wsiadła do taksówki,
uciekając przed fleszem aparatów i podała kierowcy adres.
Mimowolnie zaczęła bawić się telefonem i dopiero po dłuższej
chwili uświadomiła sobie, że wpatruje się w rząd cyfr
składających się na numer Luigi'ego. Nie myśląc wiele, nacisnęła
zieloną słuchawkę, przyłożyła telefon do ucha i zaczęła
odliczać miarowe pikanie. Czuła, jak w gardle rośnie kluska
strachu. To by nawet nie było takie dziwne, gdyby nie odebrał.
Poprzedniego wieczora dostał od niej w twarz – na pewno miał już
dosyć. Nagle pikanie ustało i w telefonie rozległ się delikatny
szum, przypominający czyjeś oddychanie. Nikt się jednak nie
odezwał. Szybko sprawdziła, czy połączenie nie zostało
przypadkiem przerwane, ale gnające naprzód sekundy odliczały już
czas rozmowy.
- Przepraszam – powiedziała
wreszcie, przyciskając telefon do ucha. – Przepraszam cię za
wczoraj.
Przez dłuższą chwilę w
słuchawce panowała cisza. Oparła głowę o porysowaną szybę i
zamknęła ze znużeniem oczy. Z niechęcią myślała o tym, że
zaledwie dziesięć minut dzieliło ją od momentu, w którym będzie
musiała opuścić tramwaj.
- Nie musisz ze mną rozmawiać –
odezwała się znowu, żeby przerwać to nieznośne milczenie i
zacisnęła mocniej oczy. - Po prostu się rozłącz.
W słuchawce znowu zapanowała
cisza.
- Nie chcę rozłączać się
pierwsza – podjęła znowu – już wystarczająco dużo ostatnio
spieprzyłam. – Zero odzewu. – Jeśli jednak chcesz mnie
potraktować milczeniem, to pamiętaj proszę, że moje fundusze na
telefon są bardzo ograniczone.
- Za środę też przepraszasz? –
zapytał nagle.
Wzdrygnęła się na dźwięk
jego głosu, po czym zmarszczyła brwi.
- Ty weź się nie rozpędzaj,
co?
Wydawało jej się, że Randazzo
parsknął śmiechem, ale nie była pewna, bo zaraz potem odparował:
- To ty zaczęłaś.
- Co zaczęłam?
- Szaleć – powiedział, jakby
to było co najmniej oczywiste.
- To nie jest szaleństwo –
zaperzyła się. – Chciałam cię po prostu przeprosić za to, że
dałam ci w twarz. To było niepotrzebne.
- Ah! – westchnął. – A
myślałem, że to za „rozkapryszonego dupka” i „cholernego
siatkarzyka”.
Jej policzki pokryły się
ciemnym rumieńcem:
- Kobiety bywają kapryśne.
Wtedy byłam.
- Już nie jesteś?
- Jestem. Inaczej bym nie
dzwoniła.
- Czyli mam nie brać twoich
przeprosin na poważnie?
Szarpnęło nią gwałtownie, gdy
nagle światło zmieniło się na czerwone i taksówkarz musiał
mocno wcisnąć hamulec.
- Dlaczego? – zapytała
niecierpliwie, przygotowując odpowiednią kwotę, by zapłacić za
przejazd.
- Bo dupki i siatkarzyki, i twoje
przeprosiny mają dokładnie to samo źródło.
- Niby jakie?
- Hormony.
- Wiesz co - zaczęła
poirytowana. Podała pieniądze kierowcy i bez pożegnania wyskoczyła
z taksówki na chodnik. – Wkurzasz mnie. Zamiast przyjąć te
przeprosiny jak człowiek, wdajesz się niepotrzebnie w jakieś
psychoanalizy.
- Po prostu nie wiem, czy jutro
będziesz tego samego zdania.
- Aż tak zmienna nie jestem.
- Jedziesz już do domu? –
zapytał nagle.
- A co to ma do rzeczy? –
odpowiedziała zaskoczona, kierując swoje kroki w stronę swojej
kamienicy.
W momencie, kiedy skręciła w
niedużą uliczkę, nagle stanęła jak wryta. Stał z telefonem przy
uchu, opierając się łokciami o swój samochód.
- Cześć – powiedział do
słuchawki, patrząc w jej stronę.
Przez chwilę nie wiedziała, jak
ma się zachować, więc po prostu stała na środku chodnika z
telefonem wciąż mocno przyciśniętym do ucha, torbą ciążącą
na ramieniu i kilkoma bukietami kwiatów w drugiej dłoni. Dopiero
podmuch chłodnego nocnego wiatru, który przypomniał jej, że
trzęsie się z zimna jak osika, zmusił ją do zrobienia tych kilku
kroków, jakie dzieliły ją od samochodu. Stanęła po jego drugiej
stronie i wykrzywiła usta, w czymś co pewnie miało przypominać
uśmiech.
- Teraz możesz się już
rozłączyć – powiedział do słuchawki, ale widząc jak Maura
stoi naprzeciwko niego, wciąż przyciskając telefon do ucha, dodał:
- Chcesz mi dać w twarz? – Spojrzała na niego zaskoczona i
otworzyła usta, ale żaden dźwięk nie wydobył się z jej gardła.
– Bo w sumie jeśli chcesz, to się nie krępuj. To już nawet
przestało być takie niezwykłe.
Chciała powiedzieć tyle rzeczy,
że w rezultacie nie powiedziała nic. Po prostu wpatrywała się w
niego nienaturalnie rozszerzonymi oczami, zupełnie jakby widziała
go pierwszy raz w życiu. Chrząknął.
- Podobno masz ograniczone
fundusze na telefon – przypomniał, wskazując na komórkę, którą
ściskała kurczowo w pobielałych z zimna palcach. – Jeśli tak
bardzo ci na tym zależy, to mogę rozłączyć się pierwszy.
Nie uzyskawszy żadnej
odpowiedzi, powoli opuścił telefon i schował go do kieszeni
spodni. Zamrugała gwałtownie, po czym również opuściła rękę.
Czuła się głupio i niezręcznie, i nie miała pojęcia dlaczego.
Słowa po prostu uwięzły jej w gardle i żadne nie chciało
wydostać się na zewnątrz. Żadne nie chciało konfrontacji ze
słowami strony przeciwnej.
- Byłaś zjawiskowa –
przyznał.
Spojrzała na niego zaskoczona,
unosząc obie brwi do góry. Przez chwilę stali tak w milczeniu,
mierząc się spojrzeniami po dwóch stronach samochodu. Pochylił
się mocniej nad jego dachem, a usta zadrgały mu w delikatnym
uśmiechu.
- Byłeś?
- Nie mogłem opuścić twojej
premiery. Niezależnie, jak się rozstaliśmy, wciąż jesteś dla
mnie ważna.
- Skąd…?
Nie dał jej dokończyć.
- Gia mi pomogła.
Postawiła torbę na ziemi i
odłożywszy bukiety na dach samochodu, oparła o niego również
łokcie, idąc przykładem Luigi'ego. I choć przyszło jej to z
widocznym trudem, wywróciła oczami.
- Mogłam się domyślić…
- Ty weź nie podskakuj,
krasnalu, bo i tak nie doskoczysz.
Przygryzła dolną wargę,
usiłując powstrzymać wybuch śmiechu, ale jedno spojrzenie w jego
stronę i absurdalnie triumfująca mina mająca świadczyć o
zadowoleniu z ciętej riposty, sprawiły, że całkiem straciła nad
sobą kontrolę. Oparła czoło o brudny samochód, pozwalając swoim
ramionom rzucić się w dziki taniec śmiechu.
Zarechotał, widząc jak jej
twarz unosi się z powrotem nad krawędzią dachu umorusana kurzem i
wykrzywiona głupawym uśmiechem. Położył swoje dłonie na jej
rękach i spojrzał ze zdecydowaniem w oczy. Momentalnie
znieruchomiała, czując jak sztywnieją jej wszystkie mięśnie
twarzy. W powietrzu znowu zawisło milczenie.
- Chcesz wstąpić… na kawę? –
wydukała wreszcie, bojąc się odwrócić od niego swój wzrok.
Potrząsnął przecząco głową.
- Późno już. Z rana mam
trening.
- To dobrze. Bo wiesz…
- …kawy i tak nie masz –
dokończył za nią i uśmiechnął się szeroko.
- Kurczę. Wiesz. - Również
wygięła usta w szczerym uśmiechu, po czym dodała: - Ale wpadnij
kiedyś. Między treningami. Meczami. Medalami. Niepotrzebne skreśl.
- Medale, na przykład?
Wzruszyła ramionami.
- Tego nie powiedziałam. Po
prostu wpadnij.
Wyciągnął przed siebie rękę
i wytarł z jej czoła czarną smugę. Miała wrażenie, że wiązka
jakiejś naelektryzowanej energii przebiegła jej wzdłuż
kręgosłupa, po czym rozlała się po całym ciele. Z trudem
powstrzymała się przed odwróceniem od Luigi'ego swojego
spojrzenia. Patrzyli tak na siebie jeszcze kilka minut, by potem
rozstać się, podając sobie ręce na zgodę.
Zacisnęła usta, wspinając się
po schodach na pierwsze piętro. Było jej trochę smutno, trochę
przykro. Bo chociaż ten silny uścisk dłoni był krokiem naprzód w
ich wzajemnych relacjach, nagle wydał jej się nadzwyczaj formalny.
Pozbawiony jakichkolwiek emocji. Suchy i bez wyrazu. Być może po
prostu chciała więcej. Tak, to odpowiednie słowo. Chciała.
Chciała, chciała, chciała. Pytanie tylko, czy Luigi też wciąż
chciał.
Minęło trochę czasu, odkąd
opublikowałam szósty rozdział i zdążyłam zatęsknić za tą
chorą dwójką. Nie obiecuję, że od teraz znów rozdziały będę
publikować co miesiąc, bo wszystko zależy od wolnego czasu, chęci
do pisania i pomysłów, ale postaram się pojawiać z kolejnymi
częściami w miarę regularnie.
I cóż... Chyba tyle ode mnie.
Wracam do cichego pochlipywania, że Meine Gang nie spotka się w
Zako w pełnym składzie. Będę z wami duchem, dziewczyny!
Ściskam mocno i do zobaczenia za
miesiąc/dwa!